Moja przygoda z żeglugą po Odrze trwała niecały rok, ale z tego okresu czasu mam bardzo wiele wspomnień i doświadczeń życiowych. Zakończenie sezonu żeglugowego 1964, zastało nas początkiem grudnia w Szczecinie. Zimowisko było wyznaczone na prawym brzegu Odry, w okolicach stoczni rzecznej , na ul.Heyki. Załadowali nam ładownie cukrem w foliowych workach, i przez okres postoju spełnialiśmy rolę magazynu. Ładownie zaplombowano i uszczelniono pokrywy brezentowymi pokrowcami.
Załoga korzystając ze względnie dobrej pogody, robiła drobne remonty, a ja oczywiście z Mechanikiem, w maszynowni rozebraliśmy kolejno silniki i zrobiliśmy generalny przegląd , usuwając drobne usterki i wymieniając uszkodzone części. Ponieważ jak wspominałem wcześniej, byłem drobnej postury, wchodziłem do wnętrza silnika ( z którego wcześniej wymontowaliśmy tłoki i korbowody) i robiłem przegląd panewek wału korbowego, myłem wnętrze itp. Po tej pracy długo musiałem się myć, żeby doprowadzić się do jakiego takiego porządku, ale zapachu oleju napędowego , długo nie mogłem się pozbyć.
Na zimowisku, zgrupowano ok. 30 barek i zestawów pchanych, teren oświetlono, każda załoga miała wyznaczyć jednego członka, który będzie pełnił rolę stróża na barce, oczywiście padło na mnie, bo miałem tylko 10 dni urlopu za przepracowane dni wolne( niedziele i święta), pozostali pojechali do domu. Nie miałem najszczęśliwszej miny , z takiego obrotu sprawy, ale nie było żadnej dyskusji. Zespół, który pozostał do pilnowania obiektów, to byli z reguły sami młodzi ludzie, albo tacy, którzy z różnych powodów nie mieli po co i do kogo pojechać. Na pierwszej wspólnej kolacji, przy dobrym jedzonku i piciu, ustaliliśmy grafik dyżurów nocnych, oraz kto pojedzie na Święta do domu na 5 dni, a kto na Sylwestra i Nowy Rok. Podczas gdy pozostali zajmą się opieką nad ich obiektami, oczywiście było to nieformalne, ale nawet podczas teoretycznej kontroli, nieobecność paru osób, zawsze była wytłumaczalna.
23 Grudnia wsiadłem do pociągu i rano w Wigilię byłem w domu w Zdzieszowicach. Radość była wielka, dla wszystkich miałem prezenty, dość drogie, ale moje zarobki mi na to pozwalały. Niestety święta szybko minęły i musiałem wracać do Szczecina. W mojej kajucie na barce było tak zimno, że pomimo zapalenia w piecyku węglowym, rano budziłem się przemarznięty a czasami jak nie wstałem w nocy dołożyć do pieca, to i często głowa przymarzała mi do poduszki.W każdej wolnej chwili chodziłem do centrum i zwiedzałem Szczecin, zawierałem nowe znajomości....Często bardzo miłe i przyjemne, w końcu byłem kawalerem. Początkiem lutego , niespodziewanie przyszło ocieplenie i kra zaczęła spływać. Kolejno załogi zaczęły wracać z urlopów i szykować barki do ponownego sezonu. Nas wysłano w połowie lutego, w rejs powrotny. Po wyładowaniu cukru, zabraliśmy rudę z portu w Szczecinie i ruszyliśmy w drogę do Gliwic. Płynęło się ciężko, bo kra lodowa jeszcze ciągle płynęła po Odrze, ponadto po zimie szlak nie był do końca przygotowany i można było nieoczekiwanie znaleźć się na mieliźnie. Mijaliśmy po drodze takich pechowców i w skrytości ducha , modliliśmy się aby nas to nie spotkało. Na posterunku granicznym w Kostrzynie, otrzymaliśmy rozkaz od dyspozytora z Żeglugi, żeby przerwać rejs, ze względu na pogorszenie się warunków żeglugowych i nawrót zimy, mieliśmy zacumować w Krośnie Odrzańskim.
Było to sympatyczne , niewielkie miasteczko. Przyszło nam czekać na lepszą pogodę ponad dwa tygodnie, ale mnie czas się nie dłużył, bo zakochałem się w miejscowej dziewczynie. Dni biegły stanowczo za szybko i kiedy przyszło się żegnać, obustronnym łzom i wzajemnym obietnicom nie było końca....Ale czas szybko leczy takie rany .Pozostały tylko miłe wspomnienia.
Przy okazji kolejnego pobytu w domu, Ojciec przeprowadził ze mną stanowczą i męską rozmowę i przekonał mnie do studiów wieczorowych, a to wiązało się ze zmianą pracy.
Końcem maja, pożegnałem się z kolegami i życiem "kanalarza" i bogatszy o bezcenne doświadczenia życiowe, Rozpocząłem nowy etap w swoim życiu.