środa, 18 lipca 2012
BOHEMIA...Pierwszy dzień pracy
W biurze kierownictwa budowy, zastaję tylko majstra, który nie został uprzedzony o moim przyjeździe. Ale przyjmuje mnie informując, że reszta pracowników już zakończyła pracę. Przeprowadza krótką rozmowę, przyjmuje dokumenty i robi szkolenie wstępne. Po tych formalnościach, zawozi mnie do hotelu pracowniczego. Kierowniczka hotelu, kobieta słusznej postury i wagi dokonuje meldunku, informuje o regulaminie hotelowym, w którym jest mnóstwo zakazów i wskazuje pokój, w którym będę mieszkał. Pokoik niewielki, cztery łóżka, dwie szafy, stolik i cztery krzesła. Hotel, w którym mieszka ok.30 osób, jest pusty, godzina 14.00, cisza, żadnego ruchu. Kierowniczka, uprzedza moje pytanie i po polsku, a właściwie po Śląsku, mówi, że wszyscy poszli na obiad, a potem na zakupy, do miasta. Ponieważ, majster też gdzieś zniknął, rozpakowałem swoje rzeczy. Na stole, zgodnie z radą moich pracowników, postawiłem butelkę wódki, w ogólnodostępnej łazience, wziąłem prysznic i zmęczony, położyłem się na łóżku. Szybko zmogła mnie drzemka. Zbudziły mnie liczne głosy, osób w pokoju. Wstałem z łóżka, nie za bardzo wiedząc, jak się zachować. Ale natychmiast podszedł do mnie wysoki, przystojny mężczyzna, wyciągnął rękę i z uśmiechem, powiedział: Jestem brygadzistą, Zdzichu. A o Tobie wiemy tylko, że jesteś swój chłopak, o czym świadczy butelka na stole. Powiedz coś o sobie. Po krótkiej prezentacji, w której zataiłem swoje wyższe wykształcenie, poznałem resztę załogi. Muszę przyznać, że koledzy, okazali się sympatyczni „na pierwszy rzut oka”. Do późnego wieczora, rozmawialiśmy przy niewielkiej ilości alkoholu, czego osobiście pilnował brygadzista. Dowiedziałem się wszystkiego o budowie, kierownictwie budowy i hotelu, o stosunkach z czeskimi kolegami w pracy, o tym, co warto, a co wręcz trzeba kupować do domu, „żeby wyjść na swoje”. Okazało się, że pracujemy od 5.00 do 14.00, nadrabiając codziennie godzinę, po to, aby w piątek, już o 10.00, zakończyć pracę. Ci, którzy mieli blisko, do 200 km, jechali do domu, pozostali robili zakupy, wyjeżdżali na zwiedzanie okolic, bądź, po prostu odpoczywali. W Ostrawie, jest, co najmniej kilka, pięknych otwartych kąpielisk, z bogatą infrastrukturą, rozwiniętą gastronomią, gdzie za niewielkie pieniądze, można coś zjeść i wypić kufelek dobrego, schłodzonego czeskiego piwa, którego wybór, nas Polaków, przyprawiał o zawrót głowy (przypominam, był to 1984 rok).Wszędzie można dojechać tramwajem lub autobusem, bo komunikacja miejska, w tym ogromnym obszarowo mieście, jest zorganizowana, prawie doskonale, (chociaż potem poznałem, skrajnie odmienne opinie miejscowych).
Po tym dniu, pełnym wrażeń i emocji, poranna pobudka o 4.00, była wyjątkowo przykra. Z czasem nauczyłem się inaczej, planować poranny czas, aby zaoszczędzić cenne 30 minut dłuższego spania. Rano tylko mycie zębów, twarzy i rąk, potrzeby fizjologiczne i do autobusu, a golenie po zakończeniu pracy, gdzie jest czas na solidną kąpiel i resztę toalety. Tak, więc rozpocząłem swój pierwszy dzień pracy, w charakterze montera. Zostałem przeszkolony w zakresie BHP, zaznajomiono mnie ze służbową strukturą, regulaminem pracy, o moich obowiązkach i uprawnieniach, o przepisach celnych, otrzymałem bony obiadowe do restauracji oraz ubranie robocze, sprzęt ochrony osobistej oraz szafkę ubraniową z kłódką. Na odprawie, zostaję przydzielony do pracy razem z Jasiem i Władkiem. Są to doświadczeni w fachu, monterzy z uprawnieniami spawalniczymi elektrycznymi, gazowymi, do obsługi wciągarek i wieloma innymi, niezbędnymi w tym zawodzie. Czuję się, przy nich jak uczeń, co jest całkowicie zgodne z prawdą, bo, przecież w tym zakresie nic, nigdy nie robiłem. Ale szybko się uczę i mam nadzieję, że nie narobię sobie wstydu. Tymczasem, wchodzimy do kotłowni, na poziom obsługowy. Wszystko, jest tu dla mnie nowe. Na początek mam wymienić butle tlenowe. Wózek z butlami jest na poziomie obsługowym, a magazyn gazów technicznych jakieś cztery metry niżej, na poziomie gruntu. Zastanawiam się, co zrobić, ale Jasiek zarzuca sobie butlę na ramię i mówi: „ bierz drugą i idziemy”. Przy pomocy Władka, robię to samo i ostrożnie schodzimy schodami. Ciężar nie jest taki wielki, ale zastanawiam się, jak poradzę sobie, z pełną butlą, która jest kilkukrotnie cięższa. W magazynie, dokonujemy wymiany butli, zapalamy papierosa z magazynierem, oczywiście na zewnątrz magazynu i chwilkę rozmawiamy. On, po czesku, my po polsku, ale rozumiemy się doskonale. A mnie wciąż, dręczy pytanie, jak poradzić sobie z pełną butlą. Po chwili, Jasiek mówi: ”no dobra, idziemy”, łapię, więc butlę, z zamiarem zarzucenia jej na ramię, a oni w śmiech. Okazuje się, że czekali na to, co ja zrobię. Pouczyli mnie, że pełne butle są za ciężkie, dl a jednego, więc nosi się je w dwójkę. Mimo tego, ciężar butli był duży i dał mi się mocno we znaki. Przecież do tej pory, nie dźwigałem takich ciężarów. Tego dnia, jeszcze niejeden raz, ręcznie przenosiłem różne ciężkie narzędzia czy materiały. Dlatego przerwa śniadaniowa, była darem niebios. Koledzy zaprowadzili mnie do zakładowego sklepiku, gdzie młoda i ładna Zdenka, podawała gorące parówki z musztardą i „rohlikiem”, czyli prostym rogalikiem z mąki kukurydzianej. Smaczne i posilne śniadanie, a potem herbatka w pomieszczeniu socjalnym i jednocześnie magazynku podręcznym. Błogość po jedzeniu i krótka drzemka, szybko regenerowała siły. Po przerwie śniadaniowej, Władek, drugi z naszej trójki, pyta się czy gram na gitarze? Zgodnie z prawdą, odpowiadam, że trochę brzdąkam sobie do śpiewania, to masz okazję poćwiczyć, bierz gitarę, mówi do mnie. Trochę zażenowany, rozglądam się dookoła, za tą gitarą, a brygada zwija się ze śmiechu. Okazuje się, że „gitara”, to szlifierka kątowa, kształtem przypominająca trochę ten instrument. Myślę, że każde środowisko, w podobny sposób żartuje sobie z nowicjuszy, najważniejsze, to się nie obrażać i śmiać się z innymi z udanego żartu. Tak minął pierwszy dzień pracy.
wtorek, 3 lipca 2012
BOHEMIA- przygoda zawodowa
Siedzę w pociągu, który wiezie mnie do pracy w Czechosłowacji. Jest lipiec 1984 roku, piękna, słoneczna, wręcz upalna pogoda, za oknami wagonu kolejowego, migają łany dojrzewających zbóż, a ja zamiast się cieszyć, z nadarzającej się okazji, zarobienia kilkakrotnie większych pieniędzy, od tego, co zarabiałem w kraju, rozmyślam z niepokojem o tym, co mnie czeka. Celem podróży jest Ostrawa, duża aglomeracja miejska w północnej Czechosłowacji. Dawno temu, byłem w Ostrawie, pamiętam, (były to lata sześćdziesiąte), że to duże miasto, wtedy dobrze zaopatrzone, pełne sklepów z artykułami niedostępnymi u nas. Ale nie to budzi moje obawy. Jadę do pracy, jako ślusarz-monter, przy remontach kotłów i urządzeń energetycznych, delegowany na kontrakt eksportowy przez firmę, w której pracuje moja żona. A ja jestem inżynierem-mechanikiem, który pracował, raczej przy organizacji i zarządzaniu zespołami takich fachowców, a nie pracując bezpośrednio, przysłowiowym młotkiem i kluczem. W swoim życiu zawodowym, pracowałem na stanowisku Głównego Mechanika, Dyrektora ds. technicznych w dużych przedsiębiorstwach. Byłem wykładowcą na kursach BHP, wszystkich stopni, a teraz zobaczę ile z tej teorii, da się zastosować w praktyce. Takich, paradoksalnych przypadków, jest teraz sporo, gdyż zarobki na budowach eksportowych, są kilkakrotnie wyższe, od tych, jakie obowiązują w kraju. Jedynie pociesza mnie fakt, że nikt mnie nie zna, i będę miał czas, na spokojne przygotowanie kolegów, na taką informację. Tymczasem, pociąg dojeżdża do stacji końcowej. Jeszcze tylko, kilometrowy spacer z bagażem, do przejścia granicznego. W kilkunastu osobowej grupie ludzi, którzy jak ja, udają się do pracy, znajduję starszego mężczyznę, który też jedzie do Ostrawy. Na granicy żołnierze WOP, sprawnie sprawdzają wkładki paszportowe( to taka PRL-owska namiastka paszportu do Krajów Demokracji Ludowej, tzw.”demoludów”), a służba celna, dokładnie grzebie w bagażach, czy nie wywozimy czegoś z kraju, w którym na półkach sklepowych, króluje ocet ( po czasie, przekonałem się, że jednak jest, czym, handlować z Czechami).Na ryneczku, sennego przygranicznego miasteczka Bohumin, wsiadamy do autobusu i po niecałej półgodzinie, dojeżdżamy do Ostrawy. Mój znajomy z podróży, nie za bardzo wie, gdzie jest elektrownia, na której terenie, moja firma prowadzi roboty remontowe, ale pokazuje kierunek, do najbliższego przystanku tramwajowego. No cóż, pomimo tego, że moja znajomość języka czeskiego, ogranicza się do kilku zwrotów grzecznościowych, zaczerpniętych z „Rozmówek polsko-czeskich”, próbuję pytać o drogę, stojących na przystanku. Okazuje się, że ludzie mnie rozumieją(przecież, to pogranicze), w miarę dokładnie, tłumaczą jak dojechać i gdzie kupić bilety. Pierwsze zaskoczenie, (których, w tym kraju, przeżyję, niemało), to bilety tramwajowe, odrywasz sobie sam, z rolki, a pieniądze wrzucasz do skarbonki. Nie ma żadnego automatu, ani innego urządzenia kontrolującego, tylko współpasażerowie, życzliwie instruują, jak kupić bilet. Tramwaj jedzie przez śródmieście do dzielnicy Marianske Hory. Tutaj okazuje się, że do elektrowni trzeba dojechać autobusem, bo to spory kawałek drogi. Podczas jazdy, rzucają się w oczy, wszech obecne, pięcioramienne gwiazdy oraz wielkie napisy zapewniające, że „po wsze czasy, ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich”. Śródmieście, typowe dla przemysłowych miast, zakurzone i zadymione, w końcu Ostrawa, to takie nasze Katowice i gdyby nie napisy na sklepach, z języku czeskim, to można by pomyśleć, że jestem w Zabrzu albo innym śląskim mieście. Dopiero po czasie, kiedy poznałem geografię tego miasta, widać różnice. Dojeżdżam w końcu, pod bramę elektrowni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)