poniedziałek, 1 października 2012

Bohemia - a czas płynie....

Czas płynie nieubłaganie, nadeszła zima a wraz z nią silne mrozy .Węgiel dla elektrowni, dowożony z Polski, był zamarznięty na kamień. Kierownictwo elektrowni, zleciło rozładunek tego kłopotliwego paliwa naszej firmie, jako aneks do kontraktu. Ten dwutygodniowy okres nocnego rozkuwania zmrożonego węgla, przy temperaturach poniżej dwudziestu stopni mrozu, zapamiętałem na zawsze. Zgrabiałe dłonie ,przenikliwe zimno, wędrujące od stóp w górę ciała. Pracowaliśmy czwórkami, po pół godziny i zmiana. Dziwne, ale nikt się nie przeziębił. Przy tym rozładunku, pracowali wszyscy, bez względu na staż pracy, kwalifikacje i oczywiście układy z Kierownikiem czy majstrem. Taka była potrzeba chwili, wtedy też zrozumiałem, że w takich momentach, nie liczą się żadne anse i konflikty a ważna jest tylko solidarność robotnicza w obliczu wspólnej sprawy. To zresztą miało, w niedalekiej przyszłości, doprowadzić do transformacji ustrojowej. No ale to zupełnie inna bajka (wtedy nie do wyobrażenia)……. W życiu tak już bywa, że kiedy człowiekowi wydaje się , że osiągnął stan względnej stabilizacji, to wtedy zaskakują go zmiany. Centrala eksportowa, na rzecz której realizowaliśmy kontrakty, zleciła nam nowy w sąsiedniej elektrowni, odległej o jakieś 20 km od Ostrawy. W ramach kompletowania załogi trafiłem na ten kontrakt. Nowi koledzy, nowi przełożeni, ale moja sytuacja była już klarowna. Wszyscy wiedzieli kim jestem, a referencje z Ostrawy spowodowały to, że wiedziano też co potrafię. Zespół ludzi, był sympatyczny, a na czele stał Kierownik, który szanował ludzi i był doświadczonym fachowcem, mimo młodego wieku. Dlatego prace wstępne polegające na demontażu płaszcza izolacyjnego kotła, oraz orurowania wewnątrz, szły sprawnie. A mnie czekały nowe wyzwania. Na rusztowaniu, wewnątrz kotła, które chybotało się niemiłosiernie, na wysokości ok.20 m, należało wspominaną wcześniej „gitarą”, tzn. szlifierką kątową, ważącą ok 5 kg, wycinać rury. Miałem co prawda pas bezpieczeństwa, zapięty do rusztowania, ale strach było stać, a co dopiero wychylić się i pracować. Wszystkie moje zasady BHP, „wzięły w łeb”, ale nie było czasu na użalanie się. Po godzinie, przywykłem, a „czarna dziura”(nieoświetlona dolna część kotła), nie powodowała drżenia nóg. Kiedy zobaczyłem, jak kolega z palnikiem w ręce (czyli bez „trzymanki”), siedzi na wysuniętej desce i coś wycina, chociaż jedynym jego zabezpieczeniem były węże doprowadzające gazy techniczne do palnika, to od razu poczułem się bezpieczny na swoim miejscu. Ze względu na planowane zwiększenie zatrudnienia, Czesi polecili nam wyremontowanie baraku hotelowego, który stał w chaszczach, nieużytkowany przez dobre 15 lat. Przedstawiał obraz rozpaczy i beznadziei. Przez dwa tygodnie, od świtu do zmierzchu, pracowaliśmy żeby doprowadzić go do stanu używalności. Wykarczowaliśmy i uporządkowaliśmy otoczenie, naprawiliśmy podłogi i instalacje elektryczne i wod-kan. Po pomalowaniu z zewnątrz i wewnątrz, stał się miejscem przytulnym, do którego chętnie się przenieśliśmy się. Postanowiliśmy zrobić uroczyste otwarcie z pieczeniem kiełbasek na ognisku (przy okazji, spalimy wykarczowane chaszcze i stare elementy wymienionej stolarki), zaprosić rodziny i kierownictwo elektrowni. Impreza wypadła znakomicie, wszyscy byli zadowoleni, a Czesi nie mogli wyjść z podziwu, że tak szybko i pięknie wyremontowaliśmy taką ruinę.Czas wolny od pracy, skupiał sie głownie na wyjazdach do pobliskiej Karwiny , na zakupy, albo na wieczornym biesiadowaniu w piwiarni. Tutaj "zaliczyłem" osobisty rekord wypicia sześciu piw, podczas wieczoru. Ale nigdy przedtem ani potem nie oddałem tyle moczu i tyle razy. Pozytywnie zaskoczył mnie pewien niespotykany w Polsce zwyczaj w w przyzakładowej przychodni zdrowia. Otóż, każdy kto rejestrował się do lekarza, musiał przynieść próbkę moczu, a pielęgniarka od razu pobierała krew. Po dwu, trzech godzinach, kiedy lekarz rozpoczął przyjmowanie pacjentów, miał w kartotece świeże wyniki badania moczu i krwi, co doskonale ułatwiało mu stawianie diagnozy i zastosowanie odpowiedniego leczenia farmakologicznego. Ot, ciekawostka, ale warta przemyślenia. Pomimo , że koledzy byli towarzyscy, to brakowało mi spotkań przy kufelku ze Stanikiem, Honzą i Miro. Co prawda, spotkałem się z nimi kila razy, ale ja musiałem wracać samochodem, a bez „złocistego napoju”, rozmowa nie „kleiła się”. Podczas weekendowych wyjazdów do domu, spotykałem się na granicy z kolegami z Ostrawy, z którymi zamieniałem kila słów. Długo można by jeszcze opisywać różne zdarzenia, z okresu mojej profesjonalnej przygody, w kombinezonie robotnika, na terenie Bohemii czyli Czech (chociaż powinienem pisać na Morawach), ale nie o wszystkim można pisać, a reszta mogłaby zanudzić. Dlatego na tym skończę i po ponad rocznym pobycie na budowach eksportowych, wróciłem do kraju.Bogatszy o cenne doświadczenia zawodowe i poznawcze kraju sąsiadów. Obiecuję jednak dalej pisać, tym bardziej, że w perspektywie, jest powrót do Ostrawy , do pracy……Ale o tym potem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz