poniedziałek, 23 marca 2015

Droga......cdn.II cz.

Nowa miejsce pracy, nowi współpracownicy, którzy niezbyt przychylnie przyjęli kogoś z zewnątrz. Tym bardziej , że niektórzy liczyli na awans. W związku z czym, początki były trudne, jak zresztą zawsze w takiej sytuacji bywa. Jedynym sposobem/ jak mi się wtedy wydawało/ zjednania sobie pracowników, było przekonanie ich o znajomości zagadnień, którymi przyszło mi się zajmować. Po skontrolowaniu planów inwestycyjnych i ich realizacji oraz gospodarki środkami trwałymi, już miałem obraz niedociągnięć na tych odcinkach, ale to spowodowało, jeszcze większą niechęć do mnie, bo musiałem zwrócić uwagę osobom prowadzącym te zagadnienia.
Dzień po dniu, starałem się poprawiać funkcjonowanie powierzonego mi działu. Z czasem emocje pracowników opadły, bo zrozumieli, że znam się na pracy i nie pozwolę nikomu na lekceważenie swoich obowiązków.
Ta praca, dawała mi wiele satysfakcji, bo widziałem jak zaczyna poprawnie funkcjonować współpraca z innymi działami, jak choćby z księgowością, gdzie wcześniej był ciągły konflikt i udowadnianie sobie racji. A po rygorystycznym przestrzeganiu procedur, wszystko wróciło na "właściwe tory".Oczywiście błędy w postępowaniu leżały po ob u stronach, ale wszystko można sobie rzeczowo wyjaśnić.
Paradoksalnie, ta "naprawa" stosunków z księgowością nie podobała się tym którzy wcześniej, swoje błędy, usprawiedliwiali złą wolą drugiej strony.
Po dwu latach pracy, udało się doprowadzić dział i podległe mi jednostki, t.j. stocznię i bazę sprzętowo transportową, do w miarę poprawnego funkcjonowania.
W tym czasie , moja żona zapadła na gruźlicę płuc/ wskutek niedoleczonych gryp i przeziębień/ i wylądowała w szpitalu. Żeby moja córka, zmieniła klimat, przydzielono mi wczasy nad morzem. Wszystko było załatwiane przez zakład pracy, dużo wcześniej , szef  podpisał mi wniosek o urlop. Ale dzień przed początkiem urlopu wezwał mnie szef i powiedział, że odwołuje mój urlop, bo coś nie zostało zrobione. Kiedy stwierdziłem , że powinien  to zrobić pracownik i ja do tego nie jestem potrzebny, szef zagroził, że mnie zwolni jeżeli pojadę na te wczasy.
Ale zdrowie mojej córki było ważniejsze i pojechaliśmy nad morze.....

środa, 11 marca 2015

Moja droga do stanowiska Z-cy Dyrektora. Cz.I

Po ukończeniu studiów, postanowiłem zmienić pracę na lepiej płatną, co nie było wcale takie proste. Co prawda stanowisk pracy było dużo , ale doszedłem do takiego poziomu wynagrodzenia, że trudno było, bez poparcia coś znaleźć. W desperacji, dałem się namówić na wizytę w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Rozmowa w wydziale Kadr, trwała ponad 2 godziny i miała charakter przesłuchania. Okazało się , że wiedziano o mnie i mojej rodzinie, więcej niż ja sam.Wypytywano mnie o brata mojej Babci, który był oficerem i po dojściu Piłsudskiego do władzy,popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę , o mojego Dziadka, który służył w armii gen. Hallera i wiele innych zdarzeń z przeszłości mojej rodziny, o których nic nie wiedziałem. W końcu wręczono mi ankietę personalną/ formatu A-4 i objętości ok.60 stron/, polecono dokładnie wypełnić i przynieść za kilka dni.
Oszołomiony tą rozmową , wsiadłem do pociągu , żeby wrócić do domu. Razem ze mną jechał starszy kolega, który studia skończył rok wcześniej. Zainteresował się tą obszerną broszurą, a kiedy mu powiedziałem co to jest i gdzie byłem na rozmowie, poprosił mnie żebym się wstrzymał z wypełnianiem ankiety i dalszymi rozmowami, przez tydzień, bo on postara się znaleźć mi pracę gdzie indziej.
Postanowiłem poczekać. Za 3 dni zadzwonił do mnie i podał mi adres firmy i nazwisko szefa do którego mam się zgłosić w sprawie pracy. Rozmowa z Dyrektorem była krótka i przyjemna, zaproponował mi stanowisko Gł. Mechanika w przedsiębiorstwie budownictwa hydrotechnicznego, z satysfakcjonującą mnie pensją.I tak ponownie wróciłem nad Odrę.....Pewne trudności związane z rezygnacją z pracy w Milicji, odczuwałem jeszcze przez długie lata...