piątek, 3 sierpnia 2012

Ciąg dalszy wekendu

Sobotni poranek, zapowiadał słoneczny i upalny dzień. Moja forma nie była najlepsza, wypiłem poranną kawę i zastanawiałem się, co dalej, kiedy przyszła Krista, kierowniczka hotelu i powiedziała, że na dole czeka na mnie Honza. Zdziwiłem się, ale wyszedłem przed hotel. Na mój widok Honza zawołał: „ A Ty jeszcze nie gotowy, przecież jedziemy na kąpielisko!” Obok samochodu stała jego żona i córeczka. Całkowicie zaskoczony, wróciłem na górę po kąpielówki i ręcznik. Okazało się, że wczoraj umówiliśmy się na wspólny wyjazd, na kąpielisko, w dzielnicy Ostrawy-Porubie, całkowicie o tym zapomniałem. Kąpielisko, było naturalnym, sporym jeziorkiem, którego ok.1/3 linii brzegowej było zagospodarowane dla potrzeb rekreacji. Była piękna piaszczysta plaża, brzeg umocniony i wyłożony betonowymi płytkami. Przed wejściem do wody, trzeba było przejść przez koryto, uformowane z tych płytek, wypełnione wodą, aby nie brudzić wody. Wokół stały stoiska małej gastronomii. Można było kupić przekąski, kanapki, słodycze, lody, zimne napoje, ale mnie zaskoczyło sprzedawane piwo. Większość ludzi, płci obojga, piło piwo i nikt nie był pijany. Honza, wyjaśnił, że to piwo jest słabsze, tzw., 10. Ale jakby nie patrzeć, to jednak zawierało pewne ilości alkoholu. Wkrótce, zjawili się Miro i Stanik z rodzinami. Całe, to towarzystwo, znające się od lat, bez żadnych uprzedzeń, zaakceptowało moją obecność. Rozmawialiśmy, żartowali ze śmiesznych różnic w naszych językach, graliśmy w karty, ale przede wszystkim kąpaliśmy się, pływaliśmy…..Dobre towarzystwo, piękna pogoda i okoliczności, sprawiły, że czas upłynął bardzo szybko. Postanowiliśmy, że musimy powtórzyć takie spotkanie. Po powrocie do hotelu, byłem tak znużony upałem i wodą, że zasnąłem i spałem do rana. Rano zbudziłem się głodny i spragniony, a tu niespodzianka. Oprócz kawy i wody mineralnej, nie ma nic do jedzenia. Pomyślałem, że wyskoczę do sklepu i coś kupię. Ale sklepy spożywcze, niestety były w niedzielę zamknięte. Pojechałem do śródmieścia i ta sama sytuacja. Zrobiło się południe, kiedy wreszcie trafiłem do otwartej już, małej piwiarni, pustej jeszcze o tej porze. Zamawiając piwo, mogłem kupić zakąskę, w postaci pajdy chleba ze specyficznym serem i plastrami cebuli. Zagadnięty kelner, powiedział, że restauracje w niedzielę, otwarte są dopiero około godziny 17.Po powrocie do hotelu, spotkałem kierowniczkę, która zresztą mieszkała w mieszkaniu służbowym, z odrębnym wejściem. Krista spytała mnie wprost, czy jadłem obiad, a kiedy odpowiedziałem, że niestety nie, bo niczego nie kupiłem, a restauracje są jeszcze nieczynne, zaprosiła mnie do siebie na obiad. Razem z jej mężem i synem, zjedliśmy wspaniały, śląski obiad, czyli rosół z makaronem i rolady wołowe z kluskami i sosem pieczeniowym, a do tego modra kapusta. Całkowicie zaskoczony, zapytałem skąd taki niedzielny obiad, przecież to specjalność Śląska, a Krista odpowiedziała, że jej rodzina, pochodzi z pogranicza czesko-polskiego, a kawałek zaoranej ziemi, nie może rozdzielić zwyczajów, gwary i jadłospisu, mieszkających tam ludzi, zresztą część rodziny mieszka po polskiej stronie. Stąd również jej znajomość gwary śląskiej. Całe popołudnie, przegadaliśmy, poznając się wzajemnie, a ja upewniłem się w przekonaniu, że ludzie, zawsze znajdą wspólny język, nawet, jeżeli różnią się od siebie. Ponadto, nigdy i nikomu nie pozwolę powiedzieć, że Czesi, nie lubią Polaków, bo to kłamliwy stereotyp. Tak miło i niespodziewanie udanie minął ten weekend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz