poniedziałek, 11 lutego 2013

BOHEMIA - ciąg dalszy

Teraz sprawy potoczyły się szybko, ponieważ powrócił z budowy eksportowej, jeden z wysoko notowanych inżynierów / powodem oficjalnie był słaby stan zdrowia/ i trzeba było przyszykować mu dobre stanowisko. W ciągu tygodnia, załatwiłem wszystkie formalności związane z paszportem służbowym, umową kontraktową, obsadą personalną kierownictwa budowy, szkoleniem w zakresie przepisów celnych i współpracy ze służbami konsularnymi. Załatwiłem niezbędne wyposażenie biura budowy, bo otwieraliśmy zupełnie nowy kontrakt, dotyczący wymiany rur ciepłowniczych- przesyłowych, które biegły w pasie zieleni, jezdni dwupasmowej, przebiegającej przez całe miasto Havirov. Razem z ekonomistką/ kobietą ładną, zaradną i mądrą/, wszelkie sprawy załatwialiśmy tak sprawnie , jakbyśmy pracowali razem od lat/ a przecież , ledwo znaliśmy się- pracując w zupełnie innych działach firmy/. Przekazałem swoje stanowisko protokólarnie, przekazano mi samochód służbowy "Fiat- 125p", pożegnałem się z rodziną i ruszyliśmy z Ewą- ekonomistką do Hawirova, razem z nami pojechał też kolega, który był kiedyś na kontrakcie w tamtym rejonie, i miał pomóc w pierwszym okresie organizacyjnym. Już na przejściu granicznym, znajomości osobiste Jasia i ówczesnych realiów jakie panowały wśród służb granicznych i celnych, tak polskich jaki czechosłowackich, pomogły pokonać wiele barier, a czekało nas jeszcze wiele "niuansów życiowych", o których na szkoleniach , nikt nie wspominał. Po zapoznaniu się z pogranicznikami i celnikami z obu stron, wręczeniu wszystkim firmowych upominków, chwili pogawędki, pojechaliśmy dalej. Takie przyjacielskie "wejście ", procentowało potem , przez cały czas naszej pracy za granicą, a kilkakrotnie "uratowało" mnie od naprawdę poważnych konsekwencji prawnych. Wszystko zgodnie z zasadą -" jeżeli masz plecy, to i bez głowy dasz sobie radę"...... Na miejscu czekał na nas inspektor nadzoru, ze strony kontrahenta i jego szef. Przekazali nam pomieszczenie na biuro oraz klucze i umówiliśmy się na następny dzień. Ponieważ zrobiło się późno, pojechaliśmy do hotelu, który był naszą bazą noclegową. Hotel "Merkur", okazał się nowoczesnym 10-cio piętrowym budynkiem, na owe czasy miał cztery gwiazdki, ale dzisiaj w tamtej formie, z trudem otrzymał by trzy. Tu również zaprocentowały osobiste znajomości Jasia, który mieszkał tu przed dwoma laty.Zostaliśmy zakwaterowani w porządnych pokojach , z węzłami sanitarnymi, Ewa na IX a ja na X piętrze, z balkonami i pięknym widokiem na pobliskie góry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz