niedziela, 10 lutego 2013
POWRÓT
Powroty z reguły są trudne i trzeba wiele wysiłku i dobrej woli włożyć w porządkowanie swojego ( i nie tylko ) życia, aby wszystko przebiegło w miarę spokojnie. To wieloodcinkowe działanie, nie jest proste. Długa nieobecność, powoduje powstanie zmian, które nie zawsze są dobre, ale zostały wymuszone naszą nieobecnością. W moim przypadku, było o tyle łatwiej, że często w weekend przyjeżdżałem do domu. Ale i tak musiałem walczyć, aby w mentalności moich córeczek, zlikwidować postać weekendowego Tatusia, wpisać się w poranny rytm domu, tak aby wszyscy mogli w miarę bezkolizyjnie, przygotować się do szkoły i pracy. W relacjach rodzinnych, musiałem przejąć wiele obowiązków, a żona musiała przywyknąć, że jestem na co dzień w domu. To wcale nie było łatwe.
W życiu zawodowym, postanowiłem wykorzystać bogate doświadczenia, nabyte podczas pracy za granicą. A ponieważ był to rok 1986, to zatrudnienie się, nie było takim wielkim problemem, ale ja postanowiłem znaleźć pracę w firmie, która zatrudniała mnie za granicą. Miałem trochę szczęścia i poparcia ze strony żony, która była długoletnim pracownikiem tej firmy. Ponadto dobra opinia z budowy eksportowej, też zrobiła swoje. Zostałem zatrudniony w charakterze mistrza na budowie. Dobrym zrządzeniem losu, było to, że po pierwsze mogłem codziennie dojeżdżać (dojazd w obie strony zajmował mi ok. dwie godziny ) oraz to, że była to miejscowość w której dorastałem i mieszkałem przez 20 lat. Ponadto kiedyś , na początku drogi zawodowej, w zakładach dla których prowadziliśmy prace remontowe w zakresie energetyki, pracowałem jako stażysta a potem pracownik. Dokoła pracowali ludzie których znałem i którzy znali mnie, wielu z nich to byli moi koledzy. Dlatego szybko i łatwo znalazłem wspólny język ze zleceniodawcą, a rozwiązywanie jakichkolwiek problemów, nie nastręczało żadnych trudności. Odbudowane znajomości procentowały nowymi zleceniami z terenu zakładów, które pozwoliły efektywniej wykorzystać potencjał ludzki na budowie, a przez to poprawiały wyniki ekonomiczne budowy. Pracownicy byli zadowoleni, bo miało to odbicie w ich zarobkach, więc nawet darowali mi pewne zaostrzenie dyscypliny w pracy, a wiedząc że pracowałem jako monter i mam doświadczenie w ich pracy, nie pozwalali sobie na stwarzanie sytuacji, w której wydane polecenie wykonania prac można było podważyć jako niewykonalne. To wszystko spowodowało, że w niezamierzony sposób, stałem się liderem na budowie. Ponieważ budowa nie była samodzielną jednostką i wchodziła w zespół budów z Kierownikiem na czele, szybko zauważono, że dotychczasowe problemy z budową i konieczne wyjazdy w celu ich rozwiązywania, znikły a opinie zleceniodawcy są zaskakująco pozytywne. Czujność Kierownika została pobudzona..Mnie natomiast pracowało się bardzo dobrze, atmosfera była dobra, wyremontowaliśmy szatnie i pomieszczenia socjalne załogi a także biuro budowy, do zwyczaju weszły cotygodniowe spotkania w biurze z przedstawicielami nadzoru ze strony zleceniodawcy, którzy oceniali postęp prac remontowych i zgodność z harmonogramem.
Nieoczekiwany i chyba niechciany awans, przyszedł po pół roku. Dostałem propozycję nie do odrzucenia, objęcia stanowiska Kierownika Warsztatu, w zapleczu siedziby firmy. Poprzednik wyjechał na budowę zagraniczną, a po powrocie planował przejście na emeryturę. Właściwie powinienem być zadowolony, bo i płaca wyższa i praca bez dojazdu pociągiem, ale.. Czułem się tym awansem niedoceniony, bo na moją budowę, skierowano dobrze notowanego Kierownika a budowę usamodzielniono, no cóż układy, ale żal i niesmak pozostał.
Zawsze zazdrościłem kolegom budowlańcom tego, że zaczynają budowę w szczerym polu, a kończą obiekty, które można pokazać i powiedzieć : To moje dzieło, no cóż moje doświadczenie w produkcji, zostało przerwane.
Na nowym odcinku pracy, zastałem jedną, wielką prowizorkę organizacyjną. Więc kiedy po dwu dniach, zaproszono mnie na rozmowę z Dyrektorem, w czasie której usłyszałem, że mam opracować plan zmian organizacyjnych, poczułem się potrzebny, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że przysporzy mi to wielu wrogów i to zupełnie nieoczekiwanych. Mój poprzednik, całkowicie oddał kierowanie warsztatem w ręce mistrzów, dlatego moja ingerencja w sprawy zarządzania i porządków napotkała na zdecydowany opór. Kiedy wreszcie wdrożyłem w życie, opracowany program i warsztat zaczął funkcjonować w miarę poprawnie a koszty radykalnie zostały opanowane, minął prawie rok. Jednak ścisła kontrola, niestety nie wszystkim była na rękę, w tym o dziwo moim zwierzchnikom, którzy paradoksalnie, nakazali mi zaostrzenie kontroli.
W takiej patowej sytuacji, wtedy stosowano tzw. kopniak w górę. Awansowano mnie, na wakujące akurat, stanowisko Głównego Mechanika. Szerokie spektrum zagadnień przypisanych do tego stanowiska, skutecznie oddaliło mnie od ścisłej kontroli warsztatu. Wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy, no może oprócz mnie, bo znowu osunięto mnie od realizacji opracowanego programu.
Ale obowiązki, nie pozwoliły na oglądanie się za siebie.
Z perspektywy zwierzchnika Warsztatu, z zadowoleniem patrzyłem jak wprowadzone przeze mnie zmiany, pozwalają na oszczędności kosztowe, ale widziałem też, że nie wykorzystywano stworzonych możliwości w sposób optymalny.
Wtedy, po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że nie dokończyłem pracy nad podjętym wyzwaniem. Że opracowane programy naprawcze, były akceptowane, ale realizację, po okresie wstępnym kończył ktoś inny, a mnie kierowano na kolejny trudny i wymagający reorganizacji odcinek pracy. Nie dawano mi szansy na delektowanie owoców mojej pracy organizatorskiej. Może i dobrze, bo wtedy tego tak nie odbierałem, tylko podejmowałem się kolejnego zadania, starając się aby go wykonać dobrze.
Na nowym stanowisku, a były to lata 1986-87, wzorem innych działów firmy, opracowałem wspólnie z informatykami, program komputeryzacji mojego działu, jak się wtedy mówiło. Wdrażanie okazało się bardzo trudne, bo w użyciu wtedy był system operacyjny DOS, który nie był tak przyjazny jak obecnie stosowany powszechnie Windows, ponadto komputer, był urządzeniem nowym i jego stosowanie do pracy było w tym czasie jeszcze mało znane. Dlatego pracownicy, nie byli zachwyceni pomysłami szefa. Z oporami udało się wprowadzić ewidencję stanu posiadania i ruchu elektronarzędzi, inne czekały na realizację.
Tymczasem skończył się rok 1987, zabawa sylwestrowa i zabawa karnawałowa w lutym, były udane i już umawialiśmy się ze stałym towarzystwem na śledzika, kiedy zaskoczyła mnie niespodziewana wiadomość.
Oficjalnie , poinformowano mnie, że przeskoczyłem kolejkę oczekujących na wyjazd do pracy na budowie eksportowej. Oczywiście ten wyjazd , to już w charakterze kierownika kontraktu, więc zgodnie z posiadanymi kwalifikacjami. Wszystko było bardzo obiecujące, charakter pracy, uposażenie oraz to, że wyjeżdżałem znowu do Czechosłowacji , w rejon Ostravy, który bardzo dobrze znałem, z ostatniego pobytu. Byłem bardzo podekscytowany czekającą mnie nową przygodą zawodową.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz