wtorek, 29 grudnia 2015

Droga......V

Dzisiaj stanowiska kierownicze obsadza się w drodze konkursów(chociaż ich wyniki często bywają zaskoczeniem), wtedy kandydatów szukano w gronie znajomych i zaufanych,spełniających zupełnie inne kryteria, chociaż wykształcenie i doświadczenie zawodowe, miały swoją wartość. Jednak znajomości i odpowiednie poglądy polityczne były decydujące.Dlatego nie bardzo wierzyłem, że dostanę tą pracę.
Po tygodniu zadzwoniono do mojego szefa, z informacją o zatwierdzeniu mojej kandydatury na stanowisko Z-cy Dyrektora d/s Eksploatacji w Przedsiębiorstwie Transportowo-Sprzętowym i prośbą o przekazanie moich akt pracowniczych na zasadzie porozumienia stron, co zostanie potwierdzone pisemnie.
Zostałem wezwany do mojego szefa na rozmowę. Miał pretensje o to , że nie uprzedziłem go swoich zamiarach, a jednocześnie sugerował żebym się wycofał, bo znając sytuację w tej firmie, jest pewny że wprowadzając mnie na stanowisko, na które ochotę miało wiele osób z branży, Zjednoczenie chce prowadzić przy mojej pomocy swoistą grę, w której będę tylko pionkiem.
Niestety bardzo szybko te przypuszczenia się sprawdziły,ale ja byłem tak zafascynowany tym niewątpliwym awansem, że nie słuchałem życzliwych rad. Po pożegnalnej kolacji z kolegami, następnego dnia, zameldowałem się w  nowej firmie.
Trochę byłem zdziwiony tym ,że nikt ze Zjednoczenia nie wprowadzał mnie do firmy na bądź co bądź stanowisko Dyrektorskie, ale odważnie stanąłem przed sekretarką. Była to kobieta bardzo urodziwa, w dojrzałym wieku, która spojrzała ma mnie niezbyt przychylnie i spytała: "A Pan do kogo?"
Muszę w tym miejscu napisać, że pomimo 34 lat, byłem bardzo szczupły i w garniturku, wyglądałem raczej na maturzystę a nie na Dyrektora, więc Pani nawet do głowy nie przyszło w jakiej sprawie przyszedłem. Na moją odpowiedź, że przyszedłem do Dyrektora Naczelnego, poprosiła żebym usiadł i poczekał, bo szef czeka na ważnego gościa. Po ok.10 min. wszedł Dyrektor i zapytał czy nie było p.CZ.... i jak przyjdzie to go zaraz prosić do gabinetu. Spojrzał na mnie i zapytał: "a Pan na kogo czeka?" Kiedy wyjaśniłem, że to on na mnie właśnie czeka, Pani sekretarka z wrażenia "o mało nie  spadła ze stołka". Rozmowa z szefem była długa i trudna. Nie byłem osobą oczekiwaną, ale narzuconą przez Zjednoczenie i odbieranym jako "wtyczka". Wiele czasu, nerwów i pracy kosztowało mnie, przekonanie kadry kierowniczej , że tak nie jest.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz