czwartek, 14 czerwca 2012

INŻYNIER a potem sklepikarz


Czas, powszechności wykształcenia wyższego, miał dopiero nastąpić, ale już czuło się, że matura to za mało. Stało się normą, stwarzanie przez zakłady pracy, dogodnych warunków do studiowania wieczorowego i zaocznego. Wcześniejsze opuszczanie zakładów pracy, aby zdążyć na zajęcia, dodatkowe urlopy płatne, na czas sesji egzaminacyjnej. Tylko ktoś wyjątkowo leniwy, albo wprost głupi, nie skorzystałby z takich udogodnień. Tym sposobem, wielu zdolnych, doświadczonych zawodowo fachowców ze średnim wykształceniem, uzupełniło wiedzę teoretyczną, zasilając szeregi kadry kierowniczej, projektanckiej a często również dydaktycznej i naukowej.
Ja początkowo, nie czułem potrzeby studiowania, systemem wieczorowym, ale mając do wyboru służbę wojskową albo studia, wybrałem oczywiście studia.
Po dwu latach pracy, /o czym piszę w innym miejscu/, znowu mój czas wypełnił się całkowicie. Wracałem po zajęciach na uczelni, /wliczając w to dojazd pociągiem/około godziny 21.00, totalnie zmęczony, niestety trzeba było jeszcze przeglądnąć notatki, często zrobić pracę kontrolną, więc czasu na sen, było stanowczo za mało. Mimo takiego zmęczenia, czas studiowania wieczorowego, wspominam z sentymentem. Zajęcia, prace kontrolne, kolokwia i egzaminy /zdarzało się niezliczone/, żarty z kolegami, podczas przerw, gra w karty w pociągu, w czasie powrotu do domu, żeby się odprężyć i nie zasnąć. Można powiedzieć żartem, że tak mi się podobało to studiowanie, że zamiast czterech lat, wyszło sześć, ale to wszystko przez mój niepokorny charakter i nieopanowany język, podpadłem wykładowcy z chemii i po siódmej niezliczonej poprawce egzaminu, zmuszony byłem powtarzać pierwszy rok, a trzeci rok repetowałem z powodu niepotrzebnie urażonej ambicji i obrażeniu się na wykładowcę. Nie zgłosiłem się na kolejne egzaminy i po nieobecności na egzaminie komisyjnym, zostałem wezwany przez Dziekana Wydziału Mechanicznego, na wyjaśniającą rozmowę. W tej trójstronnej rozmowie, wyjaśniliśmy sobie z wykładowcą, wzajemne pretensje, ale nie dało się cofnąć faktów i rok został stracony/ korzyścią był udzielony mi urlop „dziekański’, zaliczający wszystkie zdane egzaminy, przez co uczęszczałem tylko na kilka przedmiotów/. Lata studiów w systemie wieczorowym, diametralnie różniły się od studiów dziennych, ale nie wymaganiami, czy też przerabianym materiałem, ale tym, co w byciu studentem jest najmilsze. Wolność bywanie w klubach studenckich, rajdy z przyjaciółmi, juwenalia i wiele innych przyjemnych rzeczy. To wszystko nas omijało, z prostej przyczyny, pracowaliśmy a wielu z nas miało rodziny, żony, bardzo często dzieci. Gdyby nie wspaniała opiekunka naszej córki, to niemożliwe było by moje studiowanie i uzupełnianie średniego wykształcenia przez moją żonę. Ale po latach, nie pamięta się tych wszystkich trudności, a tylko to, co było piękne, czyli młodość.
Po sześciu latach i obronie pracy dyplomowej, zostałem inżynierem.

 Teraz żałuję, że nie podjąłem z marszu studiów magisterskich, ale wtedy byłem zmęczony, i uważałem to za niepotrzebny wysiłek.
Oczywiście, to nie był koniec nauki, bo cały czas musiałem doszkalać się na różnego rodzaju kursach, podnoszących kwalifikacje, ale to normalka, w każdym czasie. Kiedyś czytając w prasie, o życiu ludzi w tym „raju demokracji i dobrobytu”, jakim jawiły się wielu Polakom Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, natrafiłem na stwierdzenie, że przeciętny Amerykanin, zmienia zawód, kilka razy w ciągu życia zawodowego. Trudno było mi to zrozumieć, bo przecież u nas, ludzie pracowali w wyuczonym zawodzie, a bardzo często, też w jednym miejscu pracy od początku do emerytury. Dzisiaj z perspektywy czasu i przykrych doświadczeniach własnych oraz obserwacji życia, zrozumiałem to aż nadto dobrze. Wskutek transformacji ustrojowej, a co za tym idzie drastycznych zmian w gospodarce narodowej oraz perturbacji zdrowotnych/, o czym piszę w innym blogu „mojawojnazrakiemkrtani.blogspot.com/, znalazłem się w sytuacji bezrobotnego. Nikt, kto tego nie przeżył osobiście, nie zrozumie goryczy i upokorzenia, jakie wiąże się z szukaniem pracy, i ciągłymi zapewnieniami ze strony potencjalnych pracodawców: „..Dziękujemy, zadzwonimy do Pana…”. Po bezskutecznych poszukiwaniach pracy, kupiliśmy z żoną mały / ok.20 m2 powierzchni/ drewniany kiosk i otworzyliśmy sklepik spożywczy. I w ten sposób zostałem „prywaciarzem”, jak wówczas mawiano. Ponownie musiałem szybko i skutecznie, wyedukować się na handlowca, ekspedienta. Przewertowałem niezliczone ilości przepisów, aktów prawnych, przegadałem wiele godzin ze znajomymi, którzy byli biegli w tej materii, zanim dotarło do mnie, jak obszerna jest to wiedza. Nabrałem szacunku, do całej grupy zawodowej ludzi, wykonujących ten zawód i już nigdy nie pozwoliłem sobie, ani innym, powiedzieć pogardliwie: „sklepikarz”. W ten sposób, ciągle się doszkalając, przez 18 lat wykonywałem zawód: biznesmen w branży handel spożywczy. Robiłem to, co w najgorszych snach, nigdy mi się nie przyśniło, stałem po tamtej stronie lady, i wiecie, podobało mi się…………….

1 komentarz: