poniedziałek, 22 grudnia 2014

Dalej o nieprzewidywalności życia czyli jak nie można tak jak powinno być, to się lubi tak jak można...

Ponieważ zbliżają się Święta , czas śpiewania kolęd, zostawmy na chwilę wspomnienia zawodowe.
Od "zawsze", byłem blisko muzyki i śpiewu, mówiono nawet że mam doskonałe wyczucie rytmu i niezły głos.
W naszym domu, mój Ojciec grał na skrzypcach od młodości( był ludowym samoukiem), grywał z kolegami na weselach i zabawach ludowych. Oczywiście były to proste utwory ludowe, nigdy nie miał czasu ani okazji nauczenia się gry klasycznej ani nut. Niemniej to wystarczyło aby przy każdej uroczystości rodzinnej, przygrywać do śpiewu a i do tańca, bo tak u nas to wyglądało.
Oczywiście , w szkole podstawowej , w drugiej klasie zapisał mnie na naukę gry  na skrzypcach, bo instrument był w domu. Ja wykręcałem się jak tylko mogłem, ale bez skutku. Ponieważ zupełnie mnie ten instrument nie interesował, jedynym efektem lekcji, były poobijane uszy smyczkiem nauczyciela, w efekcie rodzice zmienili mi instrument na mandolinę( bo Mama trochę grała i też mieliśmy ją w domu), ale i ta nauka poszła w las. Nikt wtedy nie pomyślał, żeby mi szkolić głos w chórze.
Przez długie, szkolne lata śpiewałem na szkolnych akademiach, na kolonijnych ogniskach i oczywiście na rodzinnych uroczystościach. W szkole średniej, koledzy nauczyli mnie kilku akordów na gitarze ( tyle pozostało mi do dzisiaj) co pozwało mi akompaniować sobie do śpiewania kilku piosenek biesiadnych.
W czasie pracy w Zdzieszowicach, wraz z kolegami i Kierownikiem Zakładowego Domu Kultury, założyliśmy zespół muzyczny, który akompaniował trójce solistów( wśród których byłem ja).Zatrudniono zawodowego instruktora, który uczył nas śpiewu i prowadził próby zespołu muzycznego.
Po pół roku intensywnej pracy, wystąpiliśmy z koncertem, przed miejscową publicznością. Występ się spodobał ( była to składanka,skeczy,piosenek i popisy trio harmonijek ustnych), w efekcie otrzymywaliśmy zaproszenia, z wielu dużych domów kultury w kraju, aby uświetnić różnego rodzaje uroczystości. Występy były bezpłatne, zapraszający ponosili jedynie koszty transportu i drobnego posiłku.Ten okres , dający mi dużo satysfakcji( śpiewałem, grałem w trio harmonijek ustnych i współprowadziłem konferansjerkę),trwał ponad dwa lata
Niestety studia wymagały coraz więcej czasu i zostałem zmuszony zawiesić swój udział w pracy zespołu estradowego.
Z tego wspaniałego czasu, pozostało mi obycie ze sceną, umiejętność w miarę poprawnego śpiewania i brak tremy przed publicznymi wystąpieniami. Wtedy wydawało mi się , że to jedynie mała przerwa w tej działalności i zaraz wrócę do tego co lubię, ale życie jak zwykle ma swoje scenariusze.Tamta przygoda ze sceną skończyła się na zawsze.
Choroba, którą przebyłem, zabrała mi to co lubiłem- możliwość śpiewania i pływania w wodzie. Oczywiście próbuję robić i jedno i drugie,ale to tylko.udowadnianie sobie i innym, że nawet bez krtani( z otworem w szyi) można to robić, chociaż to n ie to samo. Ale jak nie można tak jak powinno być, to się lubi tak jak można......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz