czwartek, 8 sierpnia 2013

Bohemia- jeszcze nie raz będę powracał wspomnieniami

" O roku ów..." jak pisał poeta, ale oczywiście ja mam na myśli rok 1989.Nie będę opisywał wydarzeń politycznych owego czasu, bo są powszechnie znane. Pamiętny dzień 4 czerwca, spędziłem od 4 rano w Konsulacie Generalnym , ponieważ zostałem powołany do Komisji Wyborczej. Pracowałem wraz z innymi do 5 rano następnego dnia. Wyniki wyborów, spowodowały transformację ustrojową  w RP oraz drastyczne zmiany ekonomiczne i gospodarcze. Z efektami tych zmian, do chwili obecnej, kolejne rządy, nie potrafią sobie poradzić. Ale wtedy, wpadliśmy w euforię wolności demokratycznej. Nasi sąsiedzi, bacznie obserwowali wszystkie wydarzenia, które miały u nas miejsce i zadawali mnóstwo pytań, na które często nie znaliśmy odpowiedzi, a niektóre sami chętnie zadalibyśmy komuś, tylko nie bardzo miał na nie kto odpowiedzieć. A zbyt dociekliwe pytania, obracano w żartobliwy niby zarzut: " a co tęskno do komuny?"

Minęło upalne lato 1989 roku, ale w Ostrawie rosła temperatura społeczna, ludzie coraz bardziej otwarcie rozmawiali o tym co się zdarzyło w Polsce, o Stowarzyszeniu " Karta 77" i o wielu innych sprawach, o których do tej pory , bali się nawet myśleć . Aż nadszedł dzień 17 Listopada, w Pradze studenci manifestowali w  rocznicę śmierci Opletala z 1939 roku, to był zaczyn który zainicjował ruchy społeczne w całym kraju. 25. Listopada, do tłumu, zgromadzonego na jednym z głównych placów w Ostrawie jak i w każdym większym mieście, za pośrednictwem telewizji, przemówił Wacław Hawel. Po tym przemówieniu wybuchła niespotykana euforia. Zaczęły się zmiany w całej republice..... Czesi się chełpią tym , że na to aby wygrać ze starym ustrojem, Polacy potrzebowali prawie 10 lat ,  oni to zrobili w 10 dni...
Niech im będzie, ale gdyby nie te nasze 10 lat, to nie było by ich dziesięciu dni.
Czas biegnie szybko, realizacja kontraktów przebiegała sprawnie i zgodnie z ustalonym harmonogramem. Pracowałem intensywnie nad nowymi kontraktami, których podpisanie wydawało się tylko kwestią czasu. Ale macierzysta firma,przechodziła restrukturyzację, duży organizm gospodarczy prywatyzowano, rozbijając firmę na szereg małych spółek, zmniejszając drastycznie zatrudnienie. Każdego miesiąca zwalniano pokaźne grupy ludzi. Teren Czech , stał się mało atrakcyjny dla firmy, zaczęto preferować kontrakty na zachodzie Europy, dlatego zmniejszenie zatrudnienia objęło również Ostrawę. Swoją przygodę z Bohemią zakończyłem w lutym 1991 roku.
Z pewnością w blogu , jeszcze nie raz będę wspominał ten pobyt, który obfitował w przeróżne doświadczenia życiowe i zawodowe.

środa, 12 czerwca 2013

Bohemia - kontrakt kontraktowi nierówny.

Po uspokojeniu emocji personalnych na kontrakcie, przyszedł czas na zintegrowanie się z kadrą kierowniczą innych kontraktów oraz rozpoznaniem możliwości zawarcia nowych kontraktów. Ostrawa to potężny ośrodek przemysłowy, ze zdecydowaną dominacją górnictwa, przemysłu hutniczego i chemicznego. W 1989 roku, polskie centrale handlu zagranicznego, prawie całkowicie opanowały ten rynek. Stąd obecność kilkutysięcznej rzeszy pracowników polskich, stwarzała lokalnym władzom, oprócz wymiernych korzyści, wiele problemów natury porządkowej. Często ( może nawet zbyt często) dochodziło do awantur i bójek, szczególnie z licznymi w tym rejonie Romami, kończących się interwencją służb policyjnych. W tej sytuacji, niezbędna okazała się znajomość z szefostwem Komendy VB ( Verzejna Bezpecznost ) w Ostrawie. Prywatnie byli to bardzo sympatyczni ludzie, ale lepiej było nie mieć z nimi zatargów. Mnie udało się jakoś , przy pomocy pracowników Konsulatu Polskiego w Ostrawie, nawiązać z nimi  bliższe kontakty, co pozwoliło wielokrotnie, wyciągać z tarapatów, swoich "niesfornych" pracowników ( nie będę opisywał sposobów jakie stosowałem, grunt że były skuteczne, chociaż następnego dnia  bardzo bolała mnie głowa....).
Godziny popołudniowe (popularnie zwane wolnymi od pracy) wypełniały mi spotkania ( teraz określane biznesowymi) z decydentami różnych szczebli zarządzania, które miały na celu doprowadzenie do zawarcia kolejnych kontraktów. Najczęściej były to obiady, ale również wspólne wyjazdy na ryby, w góry itp... Wszystko zależało od indywidualnych zainteresowań klienta. Mnie najbardziej odpowiadały spotkania na kortach tenisowych ( zresztą przez prawie dwa lata, byłem członkiem jednego z Towarzystw Tenisowych), na których , jak tylko czas pozwalał, grałem dwa razy w tygodniu z kolegą , szefem innego naszego kontraktu. Te zabiegi , doprowadziły do rozmów, a w konsekwencji do podpisania kolejnego kontraktu, na sąsiedniej elektrowni. A zawarte znajomości, kontynuowałem przez cały okres mojego pobytu w Ostrawie, a niektóre jeszcze przez pewien czas, po zakończeniu pracy za granicą, bardzo mile je wspominam.
Wspomniałem o różnicach między kontraktami. Nie wynikały one, z zupełnie innych profili prowadzonych robót, ale z tego , że w Hawierzowie osobiście, codziennie pilnowałem wykonawstwa robót, ponieważ podwykonawca realizował tylko wycinek kontraktu, natomiast w Ostrawie, wszyscy pracownicy byli od podwykonawcy, a  sprawy techniczne  realizował Krzysztof,  ja byłem natomiast od spraw formalnych, kontaktów z CHZ i Inwestorem. Co wcale nie znaczyło , mniejszego obciążenia czasowego a wręcz przeciwnie.
Efektem bliskich i dobrych stosunków z Kadrą kierowniczą w Ostrawie, było przejęcie wynajmu kawalerki, ok 30 m2, pokój z aneksem kuchennym i łazienką oraz garażu w podziemiu budynku, do którego zjeżdżało się windą z mojego mieszkania na 7 piętrze. Mieszkanie mieściło się w ścisłym centrum miasta, ale tak było usytuowane, że nie było w nim słychać, odgłosów ulicy. Poprzednio zajmował go pracownik Centrali Handlu Zagranicznego, któremu skończył się wieloletni pobyt za granicą. Na wynajem tego mieszkania , dostałem specjalny dodatek od swojego Inwestora.  Atrakcyjność położenia mieszkania, powodowała częste goszczenie u mnie, różnych delegatów przebywających w Ostrawie. Było to czasami męczące, ale też powiększało grono znajomych....
 Podczas wielu rozmów z moimi czeskimi przyjaciółmi, często wypytywano mnie o "Solidarność", o strajki i inne formy oporu, ale ze względu na bardzo szeroką się sieć konfidentów VB, starałem się omijać te tematy.
Ale był to rok 1989 i spokojni Czesi, w głęboko zakonspirowany sposób, też przygotowywali się do zmian ustrojowych. Był wyczuwalny strach ale i pewna determinacja, zresztą najbliższy czas miał to pokazać....

czwartek, 6 czerwca 2013

Bohemia - przez żołądek do serca i ...rozsądku

Wspominając tą naradę zwieńczoną obiadem, a właściwie biesiadą do późnych godzin wieczornych, wysnuwam wniosek, że przez wieki, doceniano rolę jadła i napitków w załatwianiu trudnych spraw, dlatego i mnie udało się osiągnąć zamierzony cel.
 Oboje z Jadzią, jako gospodarze( muszę tu zauważyć, że moja ekonomistka, była mi prawą ręką i osobą darzoną całkowitym zaufaniem), witaliśmy przybywających uczestników tego spotkania, co nadało mu mniej oficjalny charakter, co też było przemyślanym posunięciem. Usadowiliśmy gości wedle ustalonego klucza, co oczywiście zostało niepochlebnie skomentowane , przez Krzysztofa ( Kierownika podwykonawcy), ale pozostali goście, przyjęli to z zadowoleniem.
Po krótkim przywitaniu wszystkich, podano aperitif i inne napoje a ja oddałem głos Dyrektorowi Budimexu. Nie będę opisywał szczegółowo kto zabierał głos i o czym mówiono, bo była to standardowa procedura tego typu spotkań. Ogólnie rzecz ujmując, oceniono pozytywnie, postęp robót i zgodność z harmonogramem, poinformowano oficjalnie  o zmianach kadrowych, większej dyskusji nie było, bo wszyscy czekali na obiad.
Po posiłku, kiedy wszyscy najedzeni wyśmienitymi potrawami kuchni czeskiej, popijali winko dla lepszego trawienia, zabrałem głos.
W dość obszerny sposób, przedstawiłem siebie i swoją karierę zawodową, powiedziałem też o stylu zarządzania, jaki preferuję i co cenię w swoich współpracownikach oraz to czego nie będę tolerował, a mianowicie nielojalności. Widziałem , że nie wszystkim to przypadło do gustu, ale słowo się rzekło.
Po jakimś czasie, podszedł do mnie Dyrektor firmy podwykonawczej i poprosił o rozmowę na osobności. Byłem przygotowany na taką ewentualność, szef restauracji użyczył mi swojego biura.  Dyrektor zapytał wprost, do kogo były skierowane słowa o nielojalności. Odpowiedziałem , że skoro pyta , to znaczy że wie dokładnie, że do jego Kierownika Krzysztofa. Powiedziałem , też że wiem, jaki ma styl zarządzania firmą, mnie też ten styl odpowiada, dlatego bliski jestem złożenia wniosku do niego o zmianę Kierownika, który nie chce podporządkować się mojemu zwierzchnictwu. Po dłuższej rozmowie, ustaliśmy termin do końca tygodnia na uporządkowanie tego problemu. W kameralnych rozmowach, w różnym składzie uzgodniliśmy wiele drobnych spraw, oszczędzając czas na dojazdy. Ponadto z wieloma osobami , miałem możliwość porozmawiać mniej oficjalnie. Jak napisałem na wstępie, obiad przekształcił się w biesiadę, do późnych godzin wieczornych, okraszoną wieloma dowcipami, dykteryjkami a nawet chóralnymi śpiewami. Wyglądało na to , że cel został osiągnięty, a nawet więcej, bo nastąpiła prawie całkowita integracja uczestników. Kiedy następnego dnia rozliczałem się z szefem restauracji, usłyszałem od niego, że dawno nie widział tak dobrze bawiącego się towarzystwa , oraz to że Polacy śpiewają chóralnie pieśni biesiadne( no właśnie, teraz to rzadkość, a szkoda).
W środę, otrzymałem telefoniczne zaproszenie od Dyrektora firmy podwykonawczej, na kameralne spotkanie z nim i Krzysztofem, w hotelowej restauracji( mieszkał w ekskluzywnym hotelu"PALACE").
Spokojnie i krótko, oświadczył że rozumie i popiera moje sposoby zarządzania kontraktem i poprosił o pozostawienie Krzysztofa na stanowisku. Krzysztof , powiedział, że nie widzi żadnych przeszkód we współpracy ze mną, a wszelkie niejasności i problemy będzie rozpatrywał ze mną a nie po za moimi plecami. Po tym zapewnieniu lojalności( co prawda wymuszonym), spędziliśmy resztę czasu na miłej pogawędce przy kawie.
Muszę przyznać, że dużo czasu spędziliśmy razem z Krzysztofem, na wspólnych rozmowach o wszystkim. Okazał się , bardzo miłym człowiekiem, o dużej wiedzy specjalistycznej i ogólnej, towarzyskim i nigdy już do końca naszej współpracy nie było między nami żadnych nieporozumień .
Natomiast z Dyrektorem Krzysztofa, spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie, na stopie przyjacielskiej podczas kontaktów służbowych i zawsze wspominaliśmy z sentymentem , tamten pamiętny obiad.


środa, 5 czerwca 2013

Bohemia- ciąg dalszy...

Kiedy piszę  dalszy ciąg wspomnień, z okresu pracy w Czechosłowacji, a dokładniej w północnych Morawach w latach 1988-1992, to mimo tego, że właściwie wszystko się zmieniło w międzyczasie, przeżywam to jeszcze raz. Przed oczami przewijają się ludzie, zdarzenia i krajobrazy, tak jakby to było wczoraj. Zdaję sobie sprawę z tego, że za parę lat, moja pamięć może zacząć szwankować, dlatego piszę teraz, żeby opisać wszystko zgodnie z rzeczywistością.

Jechaliśmy do Ostrawy, pełni niepokoju, gdyż łatwo jest organizować kontrakt od podstaw, albo kontynuować prace, przejęte bez problemów. Ale nas czekała wyjątkowo niesympatyczna sytuacja. Po pierwsze przejąć budowę protokołem zaawansowania robót i stosownie do tego poniesionych kosztów, od kolegi, który został odwołany z kontraktu. Ponadto, doprowadzić do uspokojenia sytuacji na kontrakcie, a w szczególności , poprzez negocjacje, pogodzić zwaśnione strony.
Kiedy podjechaliśmy pod bramę elektrowni, poszedłem na portiernię załatwić wjazd i spotkałem znajomego strażnika, nie mógł zrozumieć, że teraz przyjechałem jako Kierownik a jeszcze niedawno byłem tu monterem. Ale po chwili mu wszystko wytłumaczyłem i umówiłem się z nim na piwo.Jeszcze większe było zdumienie Kierownika Elektrowni i Głównego Mechanika, kiedy zameldowałem się u nich w towarzystwie Dyrektora Biura Budimexu , który wprowadzał mnie w obowiązki Kierownika Kontraktu. Ale to zaskoczenie było pozytywne, ponieważ znali mnie z poprzedniego okresu pracy, wiedzieli , że znam dobrze teren i ludzi a znajomość języka czeskiego( moim zdaniem, skromna), była dodatkowym atutem, przy kontaktach z administracją Elektrowni.  Przejęcie formalne kontraktu, też przeszło spokojnie, ponieważ były już Kierownik , solidnie przygotował wszystkie niezbędne dokumenty.
Wszystkie formalności załatwiliśmy w ciągu jednego dnia. Po pracy pojechaliśmy do dobrze mi znanego hotelu robotniczego. Kierowniczka Krista, serdecznie nas przyjęła, bez zdziwienia, bo wiedziała o mnie wszystko. Zakwaterowała Jadzię, a ja pojechałem do innego hotelu, bo dokładnie wiedziałem , jak niezręcznie jest mieszkać razem z podwładnymi( mówiąc delikatnie...) Zamieszkałem w nowym hotelu robotniczym Chemik", w pokoiku z łazienką i dostępem do wspólnej kuchni na korytarzu, na VI piętrze.
Następnego dnia poznałem Kierownika robót podwykonawcy i jego majstra. Rozmowa przy kawie, jakoś się nie kleiła, ciągle w powietrzu "unosiły się "niewyjaśnione pretensje z poprzedniego okresu. Krzysztof (kierownik) był nieco starszy ode mnie i od razu próbował mnie zdominować i wcale nie myślał podporządkować się moim poleceniom. Zrozumiałem , że tu tkwiło źródło konfliktu z poprzednikiem. Po powrocie do biura, umówiłem się na spotkanie z Dyrektorem Biura Budimexu( to przedstawiciel Centrali Handlu Zagranicznego , na rzecz którego realizowaliśmy kontrakt). Powiedziałem , że w związku z objęciem funkcji Kierownika Kontraktu, organizuję spotkanie kadry Kierowniczej wszystkich zainteresowanych stron na wspólnym obiedzie, na który serdecznie zapraszam i proszę jednocześnie o zaproszenie na to spotkanie Dyrektora firmy podwykonawczej z Wrocławia, gdyż mnie nie wypada robić tego osobiście. Oczywiście przedstawiłem szefowi Budimexu, swoją ocenę sytuacji i sposób w jaki spróbuję ją naprawić. Moja metoda, zyskała akceptację, a przy okazji rozmowy, okazało się że obaj mamy wspólną pasję, t.j. tenis ziemny. Co prawda ja grałem bardzo słabo, ale sam fakt, że miałem rakietę i znałem przepisy  i trochę techniki gry , oraz to, że umówiłem się na grę, zjednały mi przychylność.
Najbliższe trzy dni, oprócz rutynowych czynności na budowie, wypełnione były przygotowaniem tego spotkania. Zaproszenia, ustalenie menu dla prawie dwudziestu osób, rozsadzenie ich przy stole, nie było wcale sprawą prostą. Ale znajomości z poprzedniego okresu z szefem restauracji  zaprocentowały, przy jego pomocy sprawa obiadu została perfekcyjnie dopięta. Wszyscy zaproszeni goście, potwierdzili swoją obecność, a w kulisach, krążyła plotka o ciekawości, kto zacz ten nowy Kierownik , który zaczyna swoją pracę w tak niekonwencjonalny sposób.
Wszyscy czekali na ten poniedziałkowy obiad.

środa, 29 maja 2013

Bohemia- kolejne wyzwanie...

Muszę jeszcze wrócić do poprzedniego okresu, czyli kontraktu prowadzonego w Hawierzowie. Powodzenie tych prac, nie byłoby możliwe gdybym nie miał wsparcia swojej kadry fachowców w osobach wspomnianej na początku ekonomistki Ewy, kierownika robót budowlanych Zbyszka i mistrza Andrzeja. To oni realizując konsekwentnie harmonogram budowy, pilnując jakości wykonywanych prac, rozliczając na bieżąco koszty i koordynując zatrudnienie, walnie przyczynili się do osiągniętego sukcesu. A ja , byłem tylko przysłowiową "kropką" nad "i", decydentem podpisującym,  przygotowane przez zespół plany realizacyjne. Dbałem o ich warunki socjalne, o które trzeba było upominać się u Inwestora , organizowałem ogniska z pieczonymi kiełbaskami i przygrywałem ( w sposób bardzo nieudolny) na gitarze do intonowanych pieśni biesiadnych. Pojechaliśmy też na trzydniową  wycieczkę do Pragi, zwiedzając po drodze Morawski Kras z przepiękną jaskinią Macocha , zamek Karlsztajn i inne ciekawe miejsca. Ale Pragi , z piwem " U Fleka", spektaklem " Laterna Magica" , Malą Straną ze złotą uliczką i szeregiem innych wspaniałych miejsc nic nie mogło przebić. Myślę że moi pracownicy i przyjaciele, na zawsze zachowają w pamięci tę wycieczkę, którą odbyli w towarzystwie swoich małżonek.
Miło jest tak wspominać po wielu latach, wspólnie przepracowany okres, szkoda jedynie , że już nie ma między nami, wielu ludzi , którzy brali udział w tym co opisałem, ale takie jest życie a oni wciąż żyją w mojej pamięci.......

Święta, Nowy Rok i czas wolny związany z tym okresem minął szybko. W pierwszym tygodniu Stycznia, odbyła się wspomniana wcześniej narada kadry kierowniczej, podsumowująca miniony rok 1988. Jednym z punktów porządku tego spotkania, było obsadzenie stanowisk kierowniczych,  nowych i kontynuowanych kontraktów eksportowych . Wiele decyzji było zaskakujących. Mnie też czekała niespodziewana decyzja, a mianowicie zostałem mianowany kierownikiem kontraktu w elektrowni "Jan Sverma" w Ostravie, tak tak, tej samej , gdzie kilka lat wcześniej pracowałem jako monter. Musiałem mieć tak zdumiony wyraz twarzy, że Dyrektor d/s Eksportu, wziął mnie na osobistą rozmowę. Wyjaśnił mi , że zdaje sobie sprawę z tego, jak trudno zjawić się jako Kierownik, w miejscu gdzie przez prawie dwa lata byłem monterem. Ale jednocześnie ten fakt zdecydował  o mojej nominacji, gdyż stosunki pomiędzy Inwestorem, Generalnym Wykonawcą a naszą Firmą, są bardzo napięte i konflikt powoduje zagrożenie terminu terminu, a moja znajomość terenu, ludzi oraz języka czeskiego na dobrym poziomie, daje szansę poprawy sytuacji. Ponadto do pomocy dostałem ekonomistkę, która w firmie była Kierownikiem Działu Kadr, a prywatnie, wspaniałą przyjaciółką.
Po przygotowaniu niezbędnych dokumentów, ruszyliśmy z Jadzią( ekonomistką) na "podbój" Ostravy!!!

czwartek, 23 maja 2013

Bohemia...pożegnania zawsze bolą

Dużo czasu upłynęło od napisania ostatniego postu, ale nie wiem dlaczego nie moglem zmobilizować się do pisania. Może to ta długa i uciążliwa zima.......Czymś trzeba usprawiedliwić swoje lenistwo...
Wracając do kontynuacji tematu związanego z pobytem i pracą w Czechosłowacji( jak ta nazwa państwa, dzisiaj dziwnie brzmi), nasuwają się diametralne różnice, pomiędzy pierwszym pobytem w charakterze pracownika fizycznego a teraz kiedy pracuję jako kierownik kontraktu. I nie mam na myśli samej pracy , bo to jest oczywiste, ale sposób wykorzystywania czasu tzw. wolnego, o ile w ogóle można by go tak nazwać. Kiedy po przednio, po ciężkiej pracy fizycznej, był pewien schemat- obiad,zakupy upominków i wszelkich towarów do domu, po powrocie z miasta odpoczynek a potem spotkania towarzyskie z czeskimi kolegami lub we własnym gronie, to obecnie było całkiem inaczej. Do obowiązków Kierownika , oprócz oczywiście nadzoru nad realizacją podpisanego kontraktu, było zabieganie u potencjalnych Inwestorów o kolejne kontrakty, ponadto należało dbać o dobre stosunki z miejscowymi władzami, aparatem policyjnym, Urzędem Celnym itp..Nie chodziło bynajmniej o korumpowanie przedstawicieli tych urzędów, ale zabieganie o przyjacielskie stosunki organizując spotkania, na których należało przekonywać tych ludzi o wyższości ofert naszego Przedsiębiorstwa, pod każdym rozpatrywanym względem. Ponieważ konkurencja na rynku ofert, była duża, to przygotowywanie takich spotkań wymagało naprawdę dużego zaangażowania czasowego, aby osiągnąć zamierzony efekt. Oczywiście pracował nad tym cały sztab ludzi w firmie, ale na miejscu , wszystkie sprawy organizacyjne spadały na mnie i moich pracowników.  Ponieważ znałem dość dobrze język czeski(  efekt uzyskany podczas poprzedniego pobytu), to oprócz tych zbiegów oficjalnych, starałem się zaprzyjaźnić na stopie bardziej prywatnej z decydentami , co było trudniejsze, ale o wiele bardziej efektywne. Wiele z tych znajomości, przetrwało jeszcze przez kilka lat po powrocie do Polski. Znajomości tego typu, ułatwiały też bieżące kierowanie pracami, kiedy niespodziewanie, występowały jakieś problemy natury formalnej albo co gorzej drobne kolizje z prawem pracowników budowy, a wierzcie mi, że na budowie pracowali fachowcy, ale daleko im było do "aniołów".
To wszystko, powodowało, że dla siebie, czasu wolnego raczej nie było. Chociaż "służbowe" wędkowanie czy też gra w tenisa na kortach, albo wypad na wędrówkę po górach, z Dyrektorem takiej czy innej instytucji, było całkiem przyjemne.Mimo tego , żal mi było spotkań z czeskimi przyjaciółmi przy piwie czy też grillu, bo nie miały one żadnego podtekstu oprócz czystej przyjaźni. Próbowałem spotkać się z nimi , jak dawniej, ale podczas takiego spotkania była między nami jakaś niewidzialna, ale doskonale wyczuwalna "szyba", która powodowała, że nawet wspomnienia, stawały się jakieś sztuczne i obce. Nie wiem dlaczego tak było, ale już nie próbowaliśmy więcej takich spotkań. Pozostał we mnie żal, za czymś pięknym, czego nie udało się odtworzyć.
Czas mijał nieubłaganie szybko, roboty postępowały, skład osobowy pracowników zmieniał się w zależności od tego jakiej specjalności fachowców potrzebowałem. Terminy robót "szły" zgodnie z podpisanym harmonogramem( a nawet o 10 dni wcześniej udało się przywrócić mieszkańcom ciepłą wodę), więc Inwestor nie krył zadowolenia i szykował na następny rok , kolejny kontrakt. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, na budowie, ciepłociągi zostały zaizolowane i przykryte specjalnymi elementami żelbetowymi, tworzącymi kanał a następnie przysypane ziemią. Budowa została zabezpieczona na zimę, tak aby wiosną można było teren zrekultywować do takiego stanu jaki był przed rozpoczęciem budowy.
Zastanawiałem się w głębi duszy, co dalej ze mną będzie, czy "dostanę " nowy kontrakt, czy też będę wracał do Kraju. Moje rozterki nie trwały zbyt długo, bo w pierwszym tygodniu Grudnia, zostałem wezwany do firmy w Kraju. Tutaj podziękowano mi za dobrą pracę na kontrakcie, za przygotowanie podstaw do nowego kontraktu, wręczono premię i polecono przygotować dokumenty budowy do przekazania nowemu Kierownikowi. Przekazanie miało nastąpić, jeszcze przed wyjazdem na przerwę Świąteczno -Noworoczną. O tym co dalej ze mną, miałem dowiedzieć się podczas pierwszej narady kadry Kierowniczej w Kraju , po Nowym Roku.
No cóż, wiedziałem że do robót rekultywacyjnych , przyślą kogoś innego, ale żal było opuszczać to przemiłe miasto, i wszystkich poznanych i zaprzyjaźnionych ludzi. Dlatego liczba spotkań pożegnalnych( Czesi mieli zwyczaj obdarowywania Albumami wszelkiego rodzaju, więc do tej pory mam spory zbiór takich prezentów, których nie ma gdzie eksponować) była duża , bo i współpraca była szeroka. Na samo wspomnienie tych pożegnań( pomimo tego że minęło już 25lat), jeszcze dzisiaj łza się w oku kręci.
Ale jaka niespodzianka mnie czekała, tego nie wymyśliłby najlepszy scenarzysta..........

poniedziałek, 25 lutego 2013

Bohemia- symbole przyjaźni i siła argumentów....

Kolejne dni, podczas których organizowaliśmy budowę, zaczynały się wcześnie rano (wstawaliśmy ok. 5.00) a kończyły się późnym wieczorem. Ten czas był tak wypełniony obowiązkami, że każdego dnia "padaliśmy" wszyscy ( myślę tu o mistrzu, ekonomistce i sobie)ze zmęczenia. Po tygodniu takiej pracy, mieliśmy skompletowaną pełną obsadę, zorganizowane zaplecze budowy, magazyn wypełniony narzędziami, wyremontowane biuro budowy i dopięte w większości sprawy organizacyjne. Trzeba przyznać , że czułem zadowolenie z wykonanej pracy, ale to głownie dlatego, że współpracownicy, znali się na swojej robocie i wystarczyło tylko omówić plan kolejnego dnia pracy, bez wdawania się w szczegóły i podzielić obowiązki, a wszystko było realizowane, bez większych problemów. Pierwszy etap prac kontraktowych, to przygotowanie terenu, na którym prowadzone będą prace. Jak już wcześniej wspominałem, ten teren to pas zieleni oddzielający dwupasmowe jezdnie, biegnący prze środek całego miasta , na długości ok. 4 km. Na tym terenie, posadowiono żelbetowe, pięcioramienne gwiazdy, pomalowane na czerwony kolor. Symbolizowały one "wieczną przyjaźń" ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich.Tych symboli o wadze ok 500 kg, było 12 szt. Ponieważ stały w trasie planowanego wykopu, musieliśmy je przewieźć samochodem, przez całe miasto, na wskazane przez inwestora miejsce. Przy przewożeniu tych gwiazd ( a był to rok 1988), pracownicy żartowali sobie , stojąc na skrzyni samochodu obok tych symboli ( niby warta honorowa) i salutowali do kasków ochronnych. Oczywiście, nie umknęło to uwadze "właściwych służb" i zostałem natychmiast wezwany do siedziby VB ( odpowiednika naszej bezpieki). Musiałem długo i wytrwale tłumaczyć się z "wybryku" swoich pracowników, którym groziła nawet deportacja. Dopiero nasza polska wódka( wówczas na topie był "Polonez") w odpowiedniej ilości , zdołała rozmiękczyć decyzje owych służb i skończyło się tylko na naganie słownej i szkoleniu całej załogi, o stosownym zachowaniu się za granicą. A ja osobiście leczyłem straszliwego kaca.....Pozytywnym efektem tego niefortunnego zajścia, było zawarcie bliskiej znajomości, z osobami i służbami, które lepiej mieć po swojej stronie. Ponieważ kontrakt dopiero się zaczynał, jeszcze nie raz miałem okazję przekonać się o "sile argumentacji" polskiej wódki i doświadczyć nie raz i nie dwa silnego bólu głowy po takich negocjacjach.... Miasto, w którym realizowaliśmy kontrakt, było praktycznie nowe, zbudowane w latach pięćdziesiątych, dwudziestego wieku.Położone na stoku wzniesienia terenu, o różnicy poziomu ok.200 m , od wjazdu do miasta do górnej granicy zabudowy na skraju starego lasu. Na prawo i lewo od tej dwupasmowej , szerokiej jezdni, na pagórkowatym terenie, zlokalizowano bloki mieszkalne, między którymi stały pojedyncze domki, które były pozostałością wioski, na bazie której powstało to duże i na owe czasy nowoczesne miasto, stanowiące sypialnię dla ludności pracującej w pobliskich kopalniach Karviny i zakładach przemysłowych Ostravy. Architektura zabudowy , typowo sowiecka, szczególnie w dolnej części miasta, potem stopniowo stawiane budynki, miały już mniej tych cech. Ale gmachy urzędów, zlokalizowane w centrum miasta, zachowały ten ciężki rosyjski styl, razem z elewacjami, upstrzonymi rzeźbami postaci robotników, rolników i żołnierzy. Pomimo tego , miasto miało swoją niepowtarzalną urodę . Świetnie rozwinięta sieć handlowa, dobrze zaopatrzona( budząca w nas zazdrość), cały szereg barów, kawiarni i restauracji, powodował to ,że dobrze się tu mieszkało ludziom. Nasz hotel, na owe czasy , nowoczesny dziesięciopiętrowy budynek, stał na granicy miasta przy lesie, a z mojego apartamentu( dwa pokoje i łazienka , przedsionek i balkon typu logia), rozciągał się piękny widok na prawie całe miasto. Wszędzie gdzie to tylko było możliwe, rosły drzewa i krzewy, wszędzie było pełno trawników i rabat oraz gazonów z przepięknymi kwiatami. Służby miejskie , bardzo dbały o tą zieleń. Nic więc dziwnego, że prowadząc prace w samym centrum miasta, do tego rozkopywaliśmy piękną zieleń i na okres ponad pół roku , pozbawialiśmy ludzi ciepłej wody z sieci, bacznie nas obserwowano i wytykano publicznie wszelkie nieprawidłowości.

poniedziałek, 11 lutego 2013

BOHEMIA - ciąg dalszy

Teraz sprawy potoczyły się szybko, ponieważ powrócił z budowy eksportowej, jeden z wysoko notowanych inżynierów / powodem oficjalnie był słaby stan zdrowia/ i trzeba było przyszykować mu dobre stanowisko. W ciągu tygodnia, załatwiłem wszystkie formalności związane z paszportem służbowym, umową kontraktową, obsadą personalną kierownictwa budowy, szkoleniem w zakresie przepisów celnych i współpracy ze służbami konsularnymi. Załatwiłem niezbędne wyposażenie biura budowy, bo otwieraliśmy zupełnie nowy kontrakt, dotyczący wymiany rur ciepłowniczych- przesyłowych, które biegły w pasie zieleni, jezdni dwupasmowej, przebiegającej przez całe miasto Havirov. Razem z ekonomistką/ kobietą ładną, zaradną i mądrą/, wszelkie sprawy załatwialiśmy tak sprawnie , jakbyśmy pracowali razem od lat/ a przecież , ledwo znaliśmy się- pracując w zupełnie innych działach firmy/. Przekazałem swoje stanowisko protokólarnie, przekazano mi samochód służbowy "Fiat- 125p", pożegnałem się z rodziną i ruszyliśmy z Ewą- ekonomistką do Hawirova, razem z nami pojechał też kolega, który był kiedyś na kontrakcie w tamtym rejonie, i miał pomóc w pierwszym okresie organizacyjnym. Już na przejściu granicznym, znajomości osobiste Jasia i ówczesnych realiów jakie panowały wśród służb granicznych i celnych, tak polskich jaki czechosłowackich, pomogły pokonać wiele barier, a czekało nas jeszcze wiele "niuansów życiowych", o których na szkoleniach , nikt nie wspominał. Po zapoznaniu się z pogranicznikami i celnikami z obu stron, wręczeniu wszystkim firmowych upominków, chwili pogawędki, pojechaliśmy dalej. Takie przyjacielskie "wejście ", procentowało potem , przez cały czas naszej pracy za granicą, a kilkakrotnie "uratowało" mnie od naprawdę poważnych konsekwencji prawnych. Wszystko zgodnie z zasadą -" jeżeli masz plecy, to i bez głowy dasz sobie radę"...... Na miejscu czekał na nas inspektor nadzoru, ze strony kontrahenta i jego szef. Przekazali nam pomieszczenie na biuro oraz klucze i umówiliśmy się na następny dzień. Ponieważ zrobiło się późno, pojechaliśmy do hotelu, który był naszą bazą noclegową. Hotel "Merkur", okazał się nowoczesnym 10-cio piętrowym budynkiem, na owe czasy miał cztery gwiazdki, ale dzisiaj w tamtej formie, z trudem otrzymał by trzy. Tu również zaprocentowały osobiste znajomości Jasia, który mieszkał tu przed dwoma laty.Zostaliśmy zakwaterowani w porządnych pokojach , z węzłami sanitarnymi, Ewa na IX a ja na X piętrze, z balkonami i pięknym widokiem na pobliskie góry.

niedziela, 10 lutego 2013

POWRÓT

Powroty z reguły są trudne i trzeba wiele wysiłku i dobrej woli włożyć w porządkowanie swojego ( i nie tylko ) życia, aby wszystko przebiegło w miarę spokojnie. To wieloodcinkowe działanie, nie jest proste. Długa nieobecność, powoduje powstanie zmian, które nie zawsze są dobre, ale zostały wymuszone naszą nieobecnością. W moim przypadku, było o tyle łatwiej, że często w weekend przyjeżdżałem do domu. Ale i tak musiałem walczyć, aby w mentalności moich córeczek, zlikwidować postać weekendowego Tatusia€, wpisać się w poranny rytm domu, tak aby wszyscy mogli w miarę bezkolizyjnie, przygotować się do szkoły i pracy. W relacjach rodzinnych, musiałem przejąć wiele obowiązków, a żona musiała przywyknąć, że jestem na co dzień w domu. To wcale nie było łatwe. W życiu zawodowym, postanowiłem wykorzystać bogate doświadczenia, nabyte podczas pracy za granicą. A ponieważ był to rok 1986, to zatrudnienie się, nie było takim wielkim problemem, ale ja postanowiłem znaleźć pracę w firmie, która zatrudniała mnie za granicą. Miałem trochę szczęścia i poparcia ze strony żony, która była długoletnim pracownikiem tej firmy. Ponadto dobra opinia z budowy eksportowej, też zrobiła swoje. Zostałem zatrudniony w charakterze mistrza na budowie. Dobrym zrządzeniem losu, było to, że po pierwsze mogłem codziennie dojeżdżać (dojazd w obie strony zajmował mi ok. dwie godziny ) oraz to, że była to miejscowość w której dorastałem i mieszkałem przez 20 lat. Ponadto kiedyś , na początku drogi zawodowej, w zakładach dla których prowadziliśmy prace remontowe w zakresie energetyki, pracowałem jako stażysta a potem pracownik. Dokoła pracowali ludzie których znałem i którzy znali mnie, wielu z nich to byli moi koledzy. Dlatego szybko i łatwo znalazłem wspólny język ze zleceniodawcą, a rozwiązywanie jakichkolwiek problemów, nie nastręczało żadnych trudności. Odbudowane znajomości procentowały nowymi zleceniami z terenu zakładów, które pozwoliły efektywniej wykorzystać potencjał ludzki na budowie, a przez to poprawiały wyniki ekonomiczne budowy. Pracownicy byli zadowoleni, bo miało to odbicie w ich zarobkach, więc nawet darowali mi pewne zaostrzenie dyscypliny w pracy, a wiedząc że pracowałem jako monter i mam doświadczenie w ich pracy, nie pozwalali sobie na stwarzanie sytuacji, w której wydane polecenie wykonania prac można było podważyć jako niewykonalne. To wszystko spowodowało, że w niezamierzony sposób, stałem się liderem na budowie. Ponieważ budowa nie była samodzielną jednostką i wchodziła w zespół budów z Kierownikiem na czele, szybko zauważono, że dotychczasowe problemy z budową i konieczne wyjazdy w celu ich rozwiązywania, znikły a opinie zleceniodawcy są zaskakująco pozytywne. Czujność Kierownika została pobudzona..Mnie natomiast pracowało się bardzo dobrze, atmosfera była dobra, wyremontowaliśmy szatnie i pomieszczenia socjalne załogi a także biuro budowy, do zwyczaju weszły cotygodniowe spotkania w biurze z przedstawicielami nadzoru ze strony zleceniodawcy, którzy oceniali postęp prac remontowych i zgodność z harmonogramem. Nieoczekiwany i chyba niechciany awans, przyszedł po pół roku. Dostałem propozycję nie do odrzucenia, objęcia stanowiska Kierownika Warsztatu, w zapleczu siedziby firmy. Poprzednik wyjechał na budowę zagraniczną, a po powrocie planował przejście na emeryturę. Właściwie powinienem być zadowolony, bo i płaca wyższa i praca bez dojazdu pociągiem, ale.. Czułem się tym awansem niedoceniony, bo na moją€™ budowę, skierowano dobrze notowanego Kierownika a budowę usamodzielniono, no cóż układy, ale żal i niesmak pozostał. Zawsze zazdrościłem kolegom €žbudowlańcom€™ tego, że zaczynają budowę w szczerym polu, a kończą obiekty, które można pokazać i powiedzieć : To moje dzieło, no cóż moje doświadczenie w produkcji, zostało przerwane. Na nowym odcinku pracy, zastałem jedną, wielką prowizorkę organizacyjną. Więc kiedy po dwu dniach, zaproszono mnie na rozmowę z Dyrektorem, w czasie której usłyszałem, że mam opracować plan zmian organizacyjnych, poczułem się potrzebny, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że przysporzy mi to wielu wrogów€™ i to zupełnie nieoczekiwanych. Mój poprzednik, całkowicie oddał kierowanie warsztatem w ręce mistrzów, dlatego moja ingerencja w sprawy zarządzania i porządków napotkała na zdecydowany opór. Kiedy wreszcie wdrożyłem w życie, opracowany program i warsztat zaczął funkcjonować w miarę poprawnie a koszty radykalnie zostały opanowane, minął prawie rok. Jednak ścisła kontrola, niestety nie wszystkim była na rękę, w tym o dziwo moim zwierzchnikom, którzy paradoksalnie, nakazali mi zaostrzenie kontroli. W takiej patowej sytuacji, wtedy stosowano tzw. kopniak w górę. Awansowano mnie, na wakujące akurat, stanowisko Głównego Mechanika. Szerokie spektrum zagadnień przypisanych do tego stanowiska, skutecznie oddaliło mnie od ścisłej kontroli warsztatu. Wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy, no może oprócz mnie, bo znowu osunięto mnie od realizacji opracowanego programu. Ale obowiązki, nie pozwoliły na oglądanie się za siebie. Z perspektywy zwierzchnika Warsztatu, z zadowoleniem patrzyłem jak wprowadzone przeze mnie zmiany, pozwalają na oszczędności kosztowe, ale widziałem też, że nie wykorzystywano stworzonych możliwości w sposób optymalny. Wtedy, po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że nie dokończyłem pracy nad podjętym wyzwaniem. Że opracowane programy naprawcze, były akceptowane, ale realizację, po okresie wstępnym kończył ktoś inny, a mnie kierowano na kolejny trudny i wymagający reorganizacji odcinek pracy. Nie dawano mi szansy na delektowanie owoców mojej pracy organizatorskiej. Może i dobrze, bo wtedy tego tak nie odbierałem, tylko podejmowałem się kolejnego zadania, starając się aby go wykonać dobrze. Na nowym stanowisku, a były to lata 1986-87, wzorem innych działów firmy, opracowałem wspólnie z informatykami, program €žkomputeryzacji mojego działu, jak się wtedy mówiło. Wdrażanie okazało się bardzo trudne, bo w użyciu wtedy był system operacyjny DOS, który nie był tak przyjazny jak obecnie stosowany powszechnie Windows, ponadto komputer, był urządzeniem nowym i jego stosowanie do pracy było w tym czasie jeszcze mało znane. Dlatego pracownicy, nie byli zachwyceni pomysłami szefa. Z oporami udało się wprowadzić ewidencję stanu posiadania i ruchu€™ elektronarzędzi, inne czekały na realizację. Tymczasem skończył się rok 1987, zabawa sylwestrowa i zabawa karnawałowa w lutym, były udane i już umawialiśmy się ze stałym towarzystwem na śledzika, kiedy zaskoczyła mnie niespodziewana wiadomość. Oficjalnie , poinformowano mnie, że przeskoczyłem€™ kolejkę oczekujących na wyjazd do pracy na budowie eksportowej. Oczywiście ten wyjazd , to już w charakterze kierownika kontraktu, więc zgodnie z posiadanymi kwalifikacjami. Wszystko było bardzo obiecujące, charakter pracy, uposażenie oraz to, że wyjeżdżałem znowu do Czechosłowacji , w rejon Ostravy, który bardzo dobrze znałem, z ostatniego pobytu. Byłem bardzo podekscytowany czekającą mnie nową przygodą zawodową.