"Wolna Odra", w tym określeniu kryje się wiele znaczeń, ale przede wszystkim , wolność. Wolność od śluzowania, od rygorów czasowych i namiastka żeglowania, oczywiście żeglarze się żachną-"jakie to żeglowanie, kiedy widać brzegi z obu stron", ale dla mnie "kanalarza", to było żeglowanie od jednego znaku do drugiego, przypominające "halsowanie", omijanie mielizn, które mimo że były oznakowane, na rzece ciągle przemieszczały się i łatwo było o nie zahaczyć. Mijaliśmy kolejne miejscowości, Malczyce, Głogów, Nową Sól, Krosno Odrzańskie. Prawie w każdej mijanej miejscowości, były mniejsze lub większe nadbrzeża przeładunkowe, które wybudowano dla potrzeb miejscowych wytwórni, takich jak cegielnie, młyny, składy opału itp., świadczyło to o mądrym wykorzystaniu drogi wodnej do transportu, w latach 20 i 30 , XX wieku. W czasie , o którym piszę, to wykorzystanie pomału zanikało i ograniczało się do punktów przeładunkowych w Koźlu, Wrocławiu i Szczecinie. Obecnie o wykorzystaniu Odry, w większości się tylko mówi. Tymczasem, moja barka wpłynęła na odcinek graniczny z Niemiecką Republiką Demokratyczną i po lewej stronie mijaliśmy piękne zabudowania Frankfurtu n/Odrą, wkrótce dopłynęliśmy do ujścia Warty, w miejscowości Siekierki, gdzie w czasie II wojny światowej, odbyła się duża bitwa, przy forsowaniu Odry. Rzeka stała się szeroka i mocno porośnięta po obu stronach, stwarzając jeszcze bardziej romantyczny krajobraz. Pomimo tego, że pływanie dozwolone było tylko od 6.00 do 22.00, to wszyscy pływali , na "wolnej Odrze", przez całą dobę, skracając w ten sposób czas, jaki był wyznaczony w rozkazie wyjazdu, tym samym , w miesiącu , który nominalnie miał przykładowo 200 godz. roboczych, wypracowywaliśmy, tych godzin np. 250. Wszystko , po to aby zwiększyć swoje zarobki. W miejscowości Widuchowa, granica skręcała w odnogę ujścia Odry, tzw. Odrę zachodnią, a my płynęliśmy głównym korytem , przez potężne rozlewisko ujścia, do Szczecina, do nadbrzeża elektrowni "Pomorzany", gdzie rozładowaliśmy, przywieziony węgiel. Po rozładunku, przycumowaliśmy przy Wałach Chrobrego, prawie w centrum miasta. Był piękny sierpień, a ja w oczekiwaniu na dalsze rozkazy, zwiedzałem miasto. Szczecin zrobił na mnie wielkie wrażenie, swoją starą zabudową centrum oraz nowymi, powojennymi budynkami, pięknie wkomponowanymi w starą część miasta. Mnóstwo sklepów zaopatrzonych w towary pochodzenia zagranicznego, lokale gastronomiczne nastawione na marynarzy, dziewczyny , jak kolorowe ptaki.... Na mnie, chłopaka z małego miasteczka, robiło to ogromne wrażenie.Niedziela, tłumy spacerowiczów, ciekawie przyglądały się zacumowanym barkom i odpoczywającym załogom. Czasem ciekawa panienka, pomimo sprzeciwu Kapitana, wchodziła na pokład zobaczyć kajuty......
W poniedziałek, przyszedł rozkaz wyjazdu do Świnoujścia, pod załadunek rudy żelaza, wprost ze statku.
Od rana zapełnialiśmy zbiorniki balastowe wodą, aby można było przepłynąć Kanałem królewskim, przez Jezioro Dąbie, a następnie asekurowani , przez holownik, popłynęliśmy. Mieliśmy do przebycia około 80 km, wieczorem , bez przygód dotarliśmy na miejsce. Dla mnie, to była frajda, płynęliśmy po naprawdę wielkiej wodzie, a barki mimo wszystko nie są do końca przystosowane do takiej żeglugi. Wystarczyłby większy podmuch wiatru i mogło być ciężko, ale na szczęście nic się nie stało. Przybiliśmy do burty rudowęglowca, pod szwedzką banderą i zaczął się załadunek. Od szwedzkich marynarzy kupiliśmy, oczywiście po kryjomu, amerykańskie papierosy, kawę, prezerwatywy oraz pończochy i rajstopy damskie. Ceny były bardzo atrakcyjne. Handelek był na burcie od strony wody, podczas gdy przy trapie stali żołnierze WOP( Wojska Ochrony Pogranicza), oczywiście świadomi tego, ale im też z tego zawsze coś kapnęło...
Po zakończeniu załadunku, połączeni holami z dwoma innymi barkami, ruszyliśmy do Szczecina, ciągnięci przez duży holownik portowy, a potem dalej , już samodzielnie do portu docelowego w Gliwicach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz